Zagrożenie dla jakości kształcenia"
W nowym roku akademickim medycynę studiować można na 34 uczelniach w Polsce. Osiem lat temu takie studia oferowało 12 placówek. To skutek obniżenia wymogów dla uczelni chcących kształcić przyszłych lekarzy, pomysł ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka na poprawę liczebności kadry lekarskiej w naszym kraju.
Kierunki lekarskie pojawiły się w tym roku m.in. na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (p.o. Dyrektora Instytutu Nauk Medycznych jest Katarzyna Czarnek, żona ministra), Politechnice Wrocławskiej, Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach, Akademii Nauk Stosowanych w Nowym Sączu, a także na Akademii Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, założonej przez Tadeusza Rydzyka.
Zdaniem środowiska lekarskiego to rozwiązanie znacznie obniży jakość studiów medycznych, a w konsekwencji - wiedzę i wykształcenie przyszłych lekarzy.
- Zgadzam się z tym, że trzeba zwiększać liczbę miejsc kształcenia lekarzy w Polsce. Natomiast sposób, w jaki jest to realizowane, nie gwarantuje odpowiedniej jakości. Masowość nauczania lekarzy poza uczelniami akademickimi, a więc w ośrodkach niemających żadnego doświadczenia w jakimkolwiek zawodzie medycznym, stanowi niebagatelne zagrożenie dla jakości kształcenia - mówił w rozmowie z serwisem trójmiasto.pl prof. Marcin Gruchała, rektor Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Paleta karton-gipsu, najtańsze drzwi z Simsów i linoleum
Zwiększenie uczelni mogących kształcić przyszłych lekarzy prowadzi do absurdalnych sytuacji, o których mówią krytycy takiego rozwiązania. Studenci z Nowego Sącza na zajęcia z anatomii będą dojeżdżać do odległego o 250 km Radomia, studenci z Łodzi "jedynie" 77 km.
Kuriozalne przykłady wymieniają też rezydenci, czyli lekarze w trakcie zdobywania specjalizacji. Na facebookowym profilu Porozumienie Rezydentów piszą: "Czy paleta karton-gipsu, najtańsze drzwi z Simsów i linoleum do połowy wysokości ściany wystarczą by otworzyć kierunek lekarski?".
Zaznaczają, że "pierwsze skargi na temat braku przygotowania uczelni dotarły do nas zaledwie trzy tygodnie po rozpoczęciu roku akademickiego" w Społecznej Akademii Nauk w Łodzi. I wymieniają:
- Nowe sale, prosektorium, laboratoria - to wszystko miało czekać na studentów najpóźniej od listopada. Jednak w październiku okazuje się, że budynek, w którym to wszystko miało się znajdować, ma zaledwie parter i nawet ten tylko w stanie surowym. I w sumie nic poza tym;
- Anatomia - zajęcia polegają na oglądaniu prezentacji na rzutniku, informacja z zajęciami w prosektorium w Tomaszowie Mazowieckim wydaje się być tylko chwytem reklamowym w celu utworzenia kierunku;
- Biofizyka - zajęcia w sali, w której nawet nie ma stołu, aby studenci mogli cokolwiek zapisać;
- Chemia - nie ma laboratorium, dlatego zajęcia przypominają bardziej rozwiązywanie arkusza maturalnego aniżeli praktyczną naukę.
"Dodajmy tylko, że pierwszy rok na tej uczelni kosztuje prawie 50 tysięcy złotych, a każdy kolejny jest tylko droższy. Jeśli to jest ta jakość, która ma odpowiadać kosztom, to co dzieje się na “darmowych” kierunkach lekarskich, które ruszyły pomimo braku pozytywnej opinii PKA oraz, tak jak również w tym przypadku, bezwzględnie całej infrastruktury?" - piszą rezydenci.