"Do tej pory, jeśli widzi, że pacjent nie ma pieniędzy, to nie nie przyjmuje zapłaty"

O historii mamy pani Barbary Sadurskiej, swojej koleżanki, reporterka napisała w mediach społecznościowych. Danuta Hauben, jest emerytowaną lekarką. Od ponad pół wieku lat nieprzerwanie leczy ludzi w małej miejscowości, w woj. małopolskim.

"Mama nigdy niczego dla siebie nie chciała. Przez całe życie leczyła ludzi w ośrodku zdrowia, zawsze przyjmowała wszystkich pacjentów, nikomu nie odmawiała, a kiedy kończyła przyjmować, jechała na 2-3 wizyty domowe dziennie. Często szła pod górę w śniegu lub w błocie, bo nie mógł tam dojechać żaden pojazd. Do tej pory, jeśli widzi, że pacjent nie ma pieniędzy, to nie tylko od niego nie przyjmuje zapłaty, ale poratuje jakąś niewielką sumą. W czasie pandemii, kiedy młodsi lekarze zamykali gabinety i przyjmowali tylko zdalnie, mama przez cały czas przyjmowała pacjentów w gabinecie" - napisała córka pani Danuty.

Reklama

Po przejściu na emeryturę mama pani Barbary otworzyła gabinet w domu i podpisała umowę z NFZ, która zezwalała na wypisywanie leków za darmo i na zniżki. Umowa była podpisana bezterminowo i miała klauzulę mówiącą, że o wszelkich zmianach dotyczących zasad wpisywania leków mama musi być poinformowana pisemnie.

Reklama

"Czekali 5 lat i dopiero po tym czasie, kiedy uzbierała się już duża suma, zrobili mamie kontrolę"

Jak podaje dziennikarka, w opisie zrzutki jest informacja, że problemy lekarki zaczęły się, gdy w 2016 r. rząd PIS wprowadził darmowe leki dla seniorów.

"Jednocześnie, aby tych leków nie wydawać seniorom zbyt dużo - ograniczył ich dostępność, zabraniając wypisywania tych lekarstw lekarzom przyjmującym w prywatnych gabinetach. Moja mama nie została o tym fakcie powiadomiona pomimo tego, że ma to zagwarantowane w umowie z NFZ" - czytamy.

Niczego nieświadoma pani Danuta przepisywała lekarstwa pacjentom, w tym preparaty darmowe, które ratują życie. "NFZ wiedział o tym, że mama wypisuje te leki od początku, od pierwszej recepty, która trafiła do apteki. Mogli wtedy po prostu do niej zadzwonić i powiedzieć, że przepisy się zmieniły i żeby nie wypisywała tych leków. Ale nie powiedzieli...: - nie kryje żalu pisarka.

"Mało tego, czekali 5 lat i dopiero po tym czasie, kiedy uzbierała się już duża suma, zrobili mamie kontrolę. Panie z NFZ przeprowadzające kontrolę bardzo dokładnie wiedziały, czego szukają, bo prosiły wyłącznie o te karty, gdzie były wypisane leki z refundacją dla seniorów" - tłumaczy Barbara Sadurska.

Pani Barbara: pożyczki spłacamy do dziś

Po kontroli nastąpił dramat i kłopoty finansowe pani Danuty. Urzędnicy nakazali jej zwrócić 100 proc. wartości wypisanych leków wraz z odsetkami, czyli zawrotną kwotę ponad 49 tysięcy zł. Starsza pani się odwoływała, udowodniła, że to były leki ratujące życie, ale mimo że prosiła o pomoc wójta gminy i panią poseł, która była wiceministrem zdrowia, nikt jej nie pomógł.

"Kara została zapłacona - mama musiała wziąć kilka pożyczek, zrezygnować ze swoich planów, pozbyć się swoich oszczędności. Pożyczki spłacamy do dziś. Gorszy od pieniędzy jest inny wymiar tej sprawy. Moja mama nie rozumie, dlaczego za 55 lat ciężkiej pracy, niesienia pomocy innym została w ten sposób potraktowana. Czuje się skrzywdzona i ma poczucie silnej niesprawiedliwości. Mocno podupadła na zdrowiu, miewa problemy ze snem i sercem. Pacjentów przyjmuje po dziś dzień, mówi, że dopóki starczy jej sił to musi pełnić swoją misję" - napisała córka lekarki.

Iza Michalewicz zamieściła też link do zrzutki, gdzie można pomóc pani Danucie.