Polska po półtora roku pandemii znajduje się na drugim miejscu w Europie pod względem liczby nadmiarowych zgonów, czyli powyżej wieloletniej średniej. Jest ich prawie 140 tys. Dodatkowe zgony to oczywiście w głównej mierze efekt COVID-19. Ale nie tylko – również utrudnień w dostępie do lekarzy. Z danych NFZ jasno wynika: w 2020 r. udzielono o jedną piątą mniej świadczeń medycznych niż w poprzednim,

niepandemicznym roku.

Reklama

– Niektórych zgonów na pewno można było uniknąć. Część pacjentów z własnej woli nie poszła do lekarza, ale część nie została po prostu dopuszczona do leczenia – oceniają eksperci. Dane są jednoznaczne: pacjentów, którym w zeszłym roku nie zapewniono należytej opieki, można liczyć w milionach. Przykładowo w 2018 i 2019 r. do szpitali trafiało ponad 9 mln osób. W zeszłym roku było ich o ponad 2 mln mniej.

Podobnie sytuacja wygląda w przypadku wizyt u specjalistów. W poprzednich latach z ich pomocy korzystało średnio ok. 17,5 mln osób – rok temu było ich niewiele ponad 15 mln. Lekarze rodzinni, którzy zwykle przyjmowali 28,5 mln osób, w zeszłym roku również mieli o ok. 2 mln pacjentów mniej.

Może to być jedna z istotnych, nie licząc COVID-19, przyczyn wzrostu liczby zgonów, którą pokazały szacunki Eurostatu opublikowane pod koniec tygodnia. Według europejskich danych Polska wraz z Bułgarią i Czechami znalazła się w pierwszej trójce państw, w których sytuacja była pod tym względem – w porównaniu ze średnią z poprzednich lat – najgorsza. W pierwszej niechlubnej dziesiątce są głównie państwa postkomunistyczne, w tym Słowacja, Węgry, Słowenia czy Rumunia. Z kolei najlepiej jest w Norwegii, Islandii i Danii.

Ministerstwo Zdrowia przekonuje, że niedługo pokaże własną analizę przyczyn nadmiarowych zgonów. NFZ dodaje natomiast, że po to, by odrobić powstały przez pandemię dług zdrowotny, wprowadził nielimitowany dostęp do specjalistów oraz wyraźnie dosypał pieniędzy na lecznictwo szpitalne.