- Miałam myśli samobójcze – mówi jedna z pielęgniarek. – Psychiatra, do której chodzę, mówi, że dawno powinnam stamtąd odejść. Nie wiem, czemu nie odeszłam – wyznaje.

Jak słyszę z ust wszystkich moich rozmówców, pielęgniarka to zawód wykonywany wyłącznie z pasji. Nie ma w nim pieniędzy, miejsca na karierę, a codzienne obowiązki są raczej niewdzięczne. Dlatego kiedy pielęgniarka nie jest dopuszczana do pracy z pacjentem, a są jej powierzane obowiązki, powiedzmy, „sanitarne”, to rodzi się poczucie frustracji i niezadowolenia. A długotrwałe deprecjonowanie pracy i powierzanie podwładnemu „gorszych obowiązków” jest już mobbingiem.
Sytuacja jest alarmująca. Niektóre z kobiet dręczonych w pracy mówią nawet o zjawisku fali. Z badania, jakie w swoim środowisku przeprowadziło Stowarzyszenie Pielęgniarki Cyfrowe, wynika, że 56 proc. pracownic spotyka się w miejscu pracy z tym zjawiskiem.
Młodsze koleżanki przez wiele miesięcy są np. delegowane do wykonywania prac, których żadna z nas nie lubi, a które trzeba wykonać. Chodzi tu o wylewanie moczu, liczenie w brudownikach dobowych zbiórek moczu, pobieranie krwi pacjentom zakażonym, karmienie pacjentów, zmienianie pampersów, zaopatrywanie odleżyn, wypełnianie ton pielęgniarskiej dokumentacji, bieganie do laboratorium. Bywało, że w ciągu jednego dyżuru pełniły funkcję taksówkarza, czyli woziły pacjentów na wszystkie badania, na blok operacyjny itd. W tym czasie starsze koleżanki były od tzw. wyższych celów. Brały udział w obchodzie, wykonywały zlecenia, miały styczność z pacjentami, a co się z tym wiąże, brały udział w procesie leczenia – pisze na stronie Stowarzyszenia Pielęgniarki Cyfrowe Monika Drobińska.
Reklama
Przypomnienie sobie konkretnych zdarzeń, słów, sytuacji, w których moje rozmówczynie były mobbowane, sprawia im duży kłopot. Mówią, że przez długi czas nie zdawały sobie sprawy z tego, że coś jest nie tak. Tłumaczyły to sobie różnie: przełożony miał zły dzień, ma trudny charakter albo po prostu tak ma być. Otrzeźwienie przychodziło po latach ciągłych upokorzeń, uszczypliwości, robienia pod górkę. Niby nic, ale zniszczyło im życie.
Większość historii, jakie słyszę, jest podobna. Mobbuje ktoś z przełożonych: lekarz albo pielęgniarka oddziałowa. Tworzą się frakcje: część personelu, która nie chce mieć kłopotów, „trzyma” z mobberem, reszta stara się zachować neutralność. Grono wspierających jest bardzo ograniczone. Pielęgniarki są bowiem zastraszane, chociażby przeniesieniem na inny, bardziej wymagający oddział. – W takim środowisku każdy dzień pracy to katorga. Wszystko, co robimy, powinnyśmy robić z myślą o pacjencie, żeby zapewnić mu jak najlepszą opiekę. A nieraz zdarzało się, że pacjent stawał w mojej obronie, kiedy przełożona krytykowała mnie w jego obecności – mówi Marta, moja pierwsza rozmówczyni.

Przemoc codzienna

Nie wiedzą, kiedy, jak i dlaczego się zaczyna. – Mogę się tylko domyślać. W trakcie całej swojej kariery się doszkalałam. Największe problemy zbiegły się w czasie, kiedy zrobiłam studia magisterskie – opowiada mi Marta. Jej przełożona, pielęgniarka oddziałowa, skończyła tylko liceum pielęgniarskie. – Być może czuła się zagrożona, ale ja naprawdę nie chciałam zająć jej miejsca – podkreśla. I opowiada, że zanim zaczęła być mobbowana, miała okazję stanąć do konkursu na przełożoną pielęgniarek, ale tego nie zrobiła. Ta historia poniekąd tłumaczy, dlaczego gnębione pielęgniarki nie mogą liczyć na wsparcie przełożonych: niełatwo jest znaleźć chętną na stanowisko oddziałowej. – Bardzo duża odpowiedzialność, masa biurokratycznej pracy, a pieniądze bardzo małe – tłumaczy Marta. W efekcie na tych stanowiskach pracują osoby z wieloletnim stażem. Takie, które niejednokrotnie całą swoją kilkunasto- albo i nawet kilkudziesięcioletnią karierę zawodową spędziły w jednym szpitalu. Znają wszystkich lekarzy, ale i osoby pracujące w administracji: kadrowe, księgowe.
Druga moja rozmówczyni, Kasia, nawet nie domyśla się, dlaczego zaczęły się jej problemy: pracowała sumiennie, jest już tuż przed emeryturą, nigdy nie miała z nikim konfliktów ani w pracy, ani w życiu osobistym.
Doktor Agnieszka Mościcka-Teske, psycholog z Uniwersytetu SWPS, wyjaśnia, że badania pokazują, iż często prześladowca jako ofiarę wybiera sobie właśnie osoby tuż przed końcem albo na początku drogi zawodowej. Poza tym trudno wskazać cechy tych, którzy doświadczają mobbingu. – Ofiarami mobbingu najczęściej są osoby w trudnej sytuacji życiowej. Takie, które mierzą się w danej chwili z problemami osobistymi czy materialnymi, co wpływa na ich efektywność i zaangażowanie w pracę – mówi.
Mobberem Kasi była lekarka, z którą musiała współpracować, kiedy w przychodni zaczęły funkcjonować dwie poradnie. – Trudno opowiedzieć, co takiego się działo. Codziennie podważała moje kompetencje. Przy pacjentach komentowała moją pracę. Kiedy rozmawiałam z pacjentem przez telefon, wyrywała mi słuchawkę i mówiła, że ona to lepiej powie. W trakcie zabiegu potrafiła wejść do gabinetu, zostawić otwarte drzwi i mówić, co źle robię, oczywiście tak, żeby oczekujący na korytarzu wszystko słyszeli. Pod koniec mojej pracy w tym miejscu na każdym kroku czułam za plecami jej obecność. Potrafiła snuć się za mną jak cień – opowiada. Do tego dochodziły problemy z urlopami. Terminy w zasadzie wyznaczano jej odgórnie. Trwało to pięć lat, ale bardzo długo nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma problem. Myślała, że po prostu tak jest. Aż pewnego dnia stwierdziła, że nie chce się jej iść do pracy. Po kolejnej nieprzespanej nocy nie udało jej się wstać nawet z łóżka, pojawiły się myśli samobójcze. Wtedy właśnie poszła do psychiatry, która uświadomiła jej, że jest ofiarą mobbingu.
Z badań przeprowadzonych przez Pielęgniarki Cyfrowe wynika, że na porządku dziennym jest mówienie po nazwisku. Pielęgniarki słyszały też z ust swoich przełożonych: „Jesteś ogarnięta jak kupa liści na wietrze”, „To, co wy robicie, to dziecko z przedszkola by zrobiło”, „Ty, specjalistka, bierz się do mycia szafek”, „Zrobiła magistra, ciekawe, co teraz będzie robić”, „Masz papierki, może ci jeszcze drzwi otwierać i herbatkę parzyć (wypowiedziane przez pielęgniarkę po liceum)”, „Ona jest magister, nic jej nie nauczyli, nie to co w liceum za moich czasów”, „Myślenie nie jest twoją mocną stroną, wy z tym magistrem to sprzątać ulice albo pracować w Bieszczadach, tam się nikt nie leczy”, „Masz fryzurę, jakby cię krowa polizała przez okno”, „Wielka mi pani magister, a tego nie wie”.
W 80 proc. przypadków pielęgniarki źle traktują również siebie nawzajem. Stowarzyszenie zdiagnozowało 12 problemów. Najczęstszym jest plotkowanie. Dalej: niedopuszczanie do wypowiedzi lub przerywanie, upokarzające gesty, spojrzenia, aluzje, wykorzystywanie do wykonywania zadań poniżej kompetencji, ciągłe krytykowanie, obrażanie, grożenie, np. utratą pracy czy przeniesieniem na inny oddział, krzyki, poniżanie, zachowania dążące do odizolowania od zespołu, ingerowanie w życie osobiste i wreszcie molestowanie seksualne.

Gdzie po pomoc

Oddziałowa swoim postępowaniem wobec mnie, ciągłym umniejszaniem mojej pracy, szydzeniem, odsuwaniem mnie od zadań doprowadziła do sytuacji, w której nie miałam jak się bronić. Przestałam reagować na jej słowa, bo nie wiedziałam już, co mam mówić – opowiada Marta. Ale momentem przełomowym była prośba o urlop. – Poprosiłam o kilka dni wolnego w maju. Usłyszałam, że to niemożliwe, ponieważ w tym czasie już dwie osoby idą na urlop. Nie minęły dwie minuty, kiedy do pokoju weszła inna pielęgniarka i poprosiła o tydzień wolnego w maju. Oddziałowa odpowiedziała jej: „Oczywiście, i wypisz kartę urlopową od razu na dwa tygodnie”. Zdałam sobie sprawę, że to było nierówne potraktowanie mnie. Napisałam więc delikatne pismo z prośbą o wyjaśnienie tej sytuacji i innych, które nosiły znamiona mobbingu. Po czasie, kiedy sprawa trafiła do sądu, prawnicy powiedzieli mi, że to był zły ruch – mówi.
Po pewnym czasie została wezwana do dyżurki. Poza pielęgniarką oddziałową była w niej psycholog. Przełożona nakazała Marcie złożenie oświadczenia, że wszystko, co napisała, jest nieprawdą, a dokument powstał pod wpływem silnych emocji. Kazała też napisać przeprosiny. – Odpowiedziałam, że tego nie zrobię, że wszystko, co opisałam, się wydarzyło i jest prawdą – mówi. I dodaje: – Potem zaczęła mnie straszyć prokuraturą.
Jeszcze tego samego dnia Marta poszła do ordynatora, od którego nieraz słyszała, że gdyby miała jakikolwiek problem „z tą kobietą”, może się do niego zwrócić. Z jej przełożoną problemy zdarzały się już 10 lat wcześniej, kiedy po raz pierwszy objęła funkcję oddziałowej. Pielęgniarki próbowały wpłynąć na jej postępowanie, ale robiły to bardzo nieumiejętnie, ponieważ nie zbierały żadnych dowodów. Duża rotacja na oddziale aż do tej pory nie skłoniła nikogo do żadnej reakcji. Marta poszła więc do ordynatora, który skierował ją do naczelnej pielęgniarek. Ta zorganizowała konfrontację między oddziałową a Martą. Spotkanie zakończyło się krzykami ze strony przełożonej. Naczelna powie, że już nigdy nie zdecyduje się na konfrontację z tą osobą. Nic to jednak nie zmieni w sytuacji Marty. Kolejny pracownik szpitala, do którego się zwróciła i który powinien pomóc jej w rozwiązaniu tego problemu, okazuje się bezradny.
Szpital, o którym mowa, ma przyznany odpowiedni certyfikat ISO i opracowaną procedurę antymobbingową. Kiedy więc sytuacji nie udało się rozwiązać w mniejszym gronie, zorganizował mediację. A raczej, jak mówi Marta, pseudomediację. Odbyła się na terenie szpitala z udziałem osób przez szpital wyznaczonych i – jak się okazało – stojących po stronie oddziałowej. Prowadząca zakrzyczała Martę, która nie umiała się obronić. I wtedy skierowała swoje kroki już do prawników. Ci uruchomili całą procedurę: słali kolejne pisma, rozmawiali z reprezentantami oddziałowej. W końcu uznano, że w przypadku nieudzielania urlopu doszło do nierównego potraktowania, ale do mobbingu jeszcze daleka droga. Przede wszystkim dlatego, że brakuje dowodów. Marta nigdy nic nie nagrywała, nie spisywała żadnych notatek z rozmów z przełożoną.
Po tym wszystkim pielęgniarka znalazła się pod opieką ośrodka zdrowia psychicznego. Poszła na zwolnienie, potem na urlop bezpłatny. Proponowano jej powrót do pracy na innym oddziale, ale odmówiła. – To byłoby przyznanie się do winy – mówi.
Czara goryczy przelała się, gdy przebywała na urlopie. Podczas jednego z zebrań pracowniczych oddziałowa nazwała ją „kłamczuchą”, twierdząc, że postępowanie w sprawie urlopu Marty zakończyło się z korzyścią dla przełożonej. Wtedy Marta zdecydowała się walczyć o swoje dobre imię w sądzie. Jak mówi, chce tylko przeprosin.

Co na to prawo

Od większości pielęgniarek, z którymi rozmawiałam, słyszę, że nie walczą. Nie szukają pomocy u lekarzy czy przełożonych, bo obawiają się zmowy milczenia. Kiedy pytam o złożenie skargi do PIP, milkną. Wolą zmienić miejsce pracy, bo na razie w ofertach mogą przebierać, a stygmatyzacja tych, które starały się postawić przełożonym, jest bardzo duża. Zdarza się, że takie sytuacje przyspieszają decyzję o odejściu z zawodu albo wyjeździe z Polski. Tak samo myśli większość ofiar mobbingu, niezależnie od grupy zawodowej.
Sprawy o mobbing są wciąż w Polsce rzadkością – mówi adwokat Justyna Michalak-Królicka z JMK Kancelarii Adwokackiej. – Pracownik zazwyczaj obawia się stanąć oko w oko z mobberem. Na dodatek odszkodowania, jakie można wywalczyć, są niskie, rzędu kilku tysięcy złotych. Jeśli pracownik ma otrzymać 5–7 tys. zł, przechodząc przez całe postępowanie dowodowe w sądzie, to często rezygnuje z wniesienia pozwu – tłumaczy. Sama jednak zachęca pracowników, którzy mają udokumentowane przypadki, że byli prześladowani, do występowania do sądu, chociażby ze względów czysto psychologicznych. – Orzeczenie stanowi często dodatkową formę terapii, a wygrana w sądzie pomaga poradzić sobie ze skutkami mobbingu na gruncie psychologicznym – dodaje.
Sprawy o mobbing nie należą do łatwych. Na samym początku trzeba ustalić, czy zdarzenia i zachowania osób reprezentujących pracodawcę rzeczywiście noszą cechy mobbingu. Trzeba odróżnić przypadki zwykłego konfliktu z przełożonym lub wymagania w ramach stosunku przełożony – pracownik od zdarzeń przemocy psychicznej wobec podwładnego. Drugim niezbędnym elementem jest udokumentowanie tych zdarzeń. – Można powiedzieć, że mobbing zaczyna się wtedy, gdy pracownik na bazie jego dotychczasowych doświadczeń w miejscu pracy wie, że zachowania przełożonego względem niego nie mieszczą się już w zwykłych obowiązkach pracowniczych, ale mają np. na celu poniżenie go w oczach współpracowników – dodaje adwokat Justyna Michalak-Królicka.

Nic nowego

Doktor Agnieszka Mościcka-Teske nie jest zdziwiona, że pielęgniarki coraz częściej padają ofiarami prześladowania w miejscu pracy. – Służba zdrowia, szkolnictwo, administracja publiczna i ogólnie miejsca pracy finansowane z budżetu państwa są o wiele bardziej zagrożone występowaniem mobbingu – mówi. Wynika to z kilku rzeczy. Przede wszystkim są to miejsca, w których pracuje bardzo dużo ludzi. I z jednej strony łatwo jest coś ukryć, a z drugiej – przełożonym trudniej pilnować wszystkich pracowników. W dużej firmie komplikuje się komunikacja między współpracownikami. Jak tłumaczy psycholog, podlega ona licznym procedurom, a to – jak pokazują badania – tylko ją utrudnia i prowadzi do przekłamań i niedomówień. – W instytucjach państwowych inaczej też liczy się koszty. Nie zwraca się aż takiej uwagi na osoby, które miesiąc pracują i idą na miesiąc na zwolnienie lekarskie. Albo na wydział czy oddział, z którego co chwila ktoś odchodzi z pracy. W prywatnej firmie takie ruchy od razu byłyby zauważone i pracodawca najpewniej odpowiednio by zareagował – mówi dr Mościcka-Teske.
Co jakiś czas pojawiają się doniesienia, że mobbingowi wśród pielęgniarek służy to, że są zawodem sfeminizowanym. Jednak, jak tłumaczy dr Mościcka-Teske, nie ma na to twardych dowodów. – Wiemy na pewno jedynie to, że jeśli grupa jest złożona w przeważającej części z jednej płci, to bardziej narażeni na mobbing są przedstawiciele tej drugiej – mówi.
Moje rozmówczynie widzą problem jeszcze gdzie indziej. Pielęgniarstwo to zawód mocno niedofinansowany. Źródłem dodatkowych przychodów są wszystkie dyżury nadliczbowe, święta i nocki. Zdecydowana większość z nich czeka na takie okazje. Bardzo łatwo wówczas tak manipulować grafikiem, żeby jedna zarobiła więcej od drugiej. Ta, która ma „chody” u oddziałowej i dostaje więcej dyżurów, nie będzie się wychylać, kiedy tej drugiej dzieje się krzywda.
Z oczywistych względów brakuje badań nad tym, kto i dlaczego staje się mobberem – mówi dr Mościcka-Teske. – Psychologowie dysponują tylko badaniami nad sabotowaniem działalności w organizacji, a to czasami przybiera formę mobbingu. Takim działaniem wykazują się osoby skłonne do psychopatii i makiawelizmu, czyli cechujące się instrumentalnym traktowaniem innych i chłodnymi relacjami interpersonalnymi. Osoby z tą cechą osobowości często manipulują innymi, chcąc osiągnąć zyski tylko dla siebie – dodaje.
Pracując nad tym tekstem, odbyłam kilkanaście rozmów z różnymi pielęgniarkami. Dokładniejsze opisy zgodziły się przytoczyć dwie, ale znamienne jest to, że wszystkie te historie, które usłyszałam, są do siebie łudząco podobne. To, co w nich zaskakuje najbardziej, to to, że w kraju, w którym każda pielęgniarka powinna być na wagę złota, zmowa milczenia powoduje, że z pracy odejdzie 10 szeregowych za cenę pozostania na stanowisku jednej przełożonej.
Imiona bohaterek zostały zmienione. Choć wszystkie zmieniły już pracę, nie chcą, aby je rozpoznano.