O ile tuńczyka błękitonopłetwego, karmazyna czy łososia bałtyckiego jemy sporadycznie, o tyle halibut, węgorz i sola od lat robią furorę w mazurskich i nadmorskich restauracjach. Tego lata zapewne nie będzie inaczej. Tymczasem wszystkie one trafiły na czerwoną listę organizacji WWF, która skatalogowała gatunki zagrożone wyginięciem.

Reklama

Została ona podzielona na trzy kolory: czerwony, żółty i zielony. W polu czerwonym, obok wspomnianej szóstki, znalazło się kilka gatunków mniej popularnych w rodzimej gastronomii. Nie sposób nie zauważyć, że większość z tych ryb to gatunki szlachetne, nie hodowane przemysłowo i żyjące prawie wyłącznie w dzikich ekosystemach. Ze względu na specyfikę swojego występowania ich odłowy potrafią nieść za sobą ogromne straty dla środowiska.

Idealnym przykładem jest sola, której połów wymaga techniki trałowania, czyli przeciągania sieci po dnie. Przy tej okazji niszczona jest strefa przydenna. Trałowanie jest także mało selektywne - w sieci wpada wiele gatunków ryb, często niewymiarowych.

Część ryb swoją trudną sytuację zawdzięcza czynnikom biologicznym. Tak jak np. halibut, który rośnie niezwykle wolno i późno osiąga dojrzewanie płciowe. To nie sprzyja odradzaniu mocno przetrzebionej populacji.

Hodowlane nie takie dobre jak dzikie

Czy zatem ryby z żółtej listy są lepszym wyborem? Niekoniecznie. Trafiły tam bowiem gatunki, które nie są bezpośrednio zagrożone wyginięciem, ale ich połowy lub hodowla szkodzą środowisku naturalnemu. Są to: halibut mniejszy, gładzica, łosoś hodowlany, mintaj, pstrąg tęczowy, sandacz, sieja, śledź, tuńczyk oraz turbot. Masowa hodowla negatywnie może wpływać nie tylko na jakość mięsa, ale także na nasze zdrowie. Norwescy lekarze są zdania, że łososie hodowlane, w tym najpopularniejszy łosoś norweski, mają zdecydowanie mniej składników odżywczych niż dzikie odmiany. Twierdzą także, że ich mięso zawiera szkodliwe dla naszego zdrowia toksyny.

Na żółtej liście nieoczekiwanie zabrakło najbardziej kontrowersyjnej ryby hodowlanej ostatnich lat - pangi. Eksperci WWF dotychczas nie określi statusu tej ryby. Jak tłumaczą, czekają poprawę metody hodowli ryb obiecaną przez wietnamskich hodowców. Do tej pory była ona bardzo daleka od ideału. Odłowy pangi usytuowane są w mocno zanieczyszczonym Mekongu. Ponadto ekolodzy zarzucają Wietnamczykom, że pangi niezwykle szybkie przyrosty zawdzięczają zastrzykom hormonalnym, a przerobione już filety wzbogacane są szkodliwymi polifosforanami i niefosforowymi dodatkami typu MTR-79. Takie działania w konsekwencji mogą prowadzić do zmniejszenia zawartości kwasów omega 3, a zwiększenia zanieczyszczeń i chemikaliów. Obrońcy pangi podkreślają, że nie zawsze musimy trafić w sklepie na partię gorszej jakości. Podejrzliwość może budzić sama cena ryby - panga jest jednym z najtańszych filetów na rynku.

Reklama

Jakich ryb nam nie zabraknie?

W opinii WWF bez przeszkód możemy jeść dorsza bałtyckiego, flądrę, karpia, łososia pacyficznego, makrelę, szczupaka czy szprota. Tymczasem polscy rybacy od wielu lat narzekają na słabą sytuację polskiego dorsza. Jego odłowy spadają z roku na rok, a oliwy do ognia dolewa spór z Ministerstwem Rolnictwa, które zgadza się na zmniejszenie wymiaru ochronnego ryby z 38 na 35 centymetrów. Rybacy twierdzą także, że z roku na rok ryby są coraz chudsze, choć przy jednakowej długości. Badania Morskiego Instytutu Rybackiego potwierdzają te obserwacje. W 2012 r. dorsze były średnio 30% chudsze niż sześć lat wcześniej.

Wiele kontrowersji wzbudza także karp, o którym co roku dyskutuje się przy okazji Bożego Narodzenia. Przed sprzedażą ryby często są przechowywane w beznadziejnych warunkach - ciasnych zbiornikach ze słabo natlenioną wodą. I to właśnie ten proceder wzbudza najwięcej emocji, bowiem sama hodowla karpia ma się bardzo dobrze.

Co więc jeść?

Trudno o jeden uniwersalny szablon wskazujący, które gatunki warto jeść, a które lepiej sobie darować. Jako naród do jedzenia ryb podchodzimy z dużym dystansem. Pierwszy powód to stosunkowo wysokie ceny rybiego mięsa, a drugi - brak tradycji regularnego ich spożywania. I rzeczywiście ma to odbicie w statystykach. Przeciętny Polak w ciągu roku zjada zaledwie 12 kilogramów ryb. Dla porównania - przeciętny Norweg 46, a Portugalczyk aż 60 kilogramów.