Zgodnie z przepisami na diagnostykę wstępną, która potwierdzi lub wykluczy raka u pacjenta z kartą DiLO (Karta diagnostyki i leczenia onkologicznego), system ma 28 dni. Pierwszy krok powinien nastąpić w ciągu 14 dni od wizyty, na której lekarz stwierdził podejrzenie nowotworu złośliwego. Ale w 2022 r. tylko 66 proc. pacjentów otrzymało opiekę zgodnie z tymi terminami. W poprzednim roku ten wynik był o 9 pkt proc. lepszy, w pandemicznym roku 2020 takich pacjentów było o 8 pkt proc. więcej. Powody? Rosnąca liczba pacjentów. Liczba wydanych kart DiLO w 2022 r. była rekordowa – niemal 300 tys. (w 2020 r. było ich 238 tys.). System korkują rosnące kolejki do rezonansu i tomografu, również pacjentów z innymi chorobami niż rak.

Reklama

Czkawką wciąż odbija się częściowe zamrożenie procedur medycznych w pandemii. Ale terminy wydłuża też paradoksalnie rosnąca liczba terapii. Jak tłumaczy Marek Ziobro, dyrektor Kliniki Onkologii Klinicznej w Krakowie, lekarz dłużej zajmuje się jednym chorym, bo może mu zaoferować szerszy wachlarz działań niż jeszcze kilka lat temu. To jednak powoduje, że przy braku kadry zmniejsza się przepustowość systemu.

Co gorsza, nawet jeśli na badania nie trzeba czekać długo, to tygodniami czeka się na opis wyników. – Radiolodzy odchodzą z onkologii do innych ośrodków, gdzie otrzymają takie same wynagrodzenie, ale mniej obciążającą pracę – mówi jeden z rozmówców.

Dziś sprawą będzie się zajmować sejmowa komisja zdrowia.

Jak pisaliśmy niedawno, według ostatniego raportu OECD Polska jest w europejskim ogonie, jeśli chodzi o umieralność z powodu raka. Wskaźniki śmierci nowotworowych są u nas o 15 proc. wyższe niż średnia unijna.

CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>