MARTA NOWIK: Maria Szarapowa przyznała się, że od lat brała meldonium, substancję wpisaną ostatnio na listę zakazanych środków dopingujących. Co to za lek?

ŁUKASZ JAŚKIEWICZ: Nazwa handlowa tego leku to Mildronat i jest on dystrybuowany oraz sprzedawany głównie w Europie Wschodniej. Natomiast w USA i Europie Zachodniej jest praktycznie nieznany. Choć lek opatentowano w 1984 roku, to formułę opracowano już w latach 70. na Łotwie, w Instytucie Syntezy Organicznej w Rydze (Latvian Institute of Organic Synthesis). Substancja miała być nieantybiotykowym stymulatorem wzrostu bydła i drobiu, ale akurat nie cieszyła się zbytnią popularnością wśród hodowców zwierząt.

Reklama

Co leczy meldonium?

Z racji tego, że poprawia ukrwienie, stosuje się go przede wszystkim w profilaktyce choroby niedokrwiennej serca oraz leczeniu następstw tego schorzenia, na przykład udaru. Zmniejsza także zawroty głowy, ogranicza nudności, zwalcza zmęczenie, poprawia zdolności poznawcze i tolerancję na stres, a nawet wspomaga leczenie cukrzycy. W Mołdawii i Kirgizji polecany jest w leczeniu zespołu abstynencyjnego u pacjentów z przewlekłym alkoholizmem. Ivars Kalvins, twórca leku Mildronat, przyznał, że używany był on także przez wojska radzieckie podczas inwazji w Afganistanie, w latach 1979-1989, gdzie brak tlenu w górach, na dużych wysokościach stanowił poważny problem dla żołnierzy.

Meldonium ma dość szerokie zastosowanie. Jak działa na sportowców?

Należy pamiętać, że nie ma jednego mechanizmu działania odpowiedzialnego za poprawę zdolności wysiłkowych sportowców. Jest ich kilka, za co odpowiada zróżnicowana farmakokinetyka leku. Początkowo uznawano, że celem działania meldonium jest docelowe działanie kardioprotekcyjne na mięsień sercowy i usprawnianie procesu uzyskiwania energii przez mięśnie szkieletowe, gdyż właśnie mięsień sercowy i mięśnie szkieletowe odpowiadają za wykorzystanie kwasów tłuszczowych w fabrykach energii, jakimi są znajdujące się w komórkach mitochondria. Wchodząc nieco głębiej w biochemię meldonium, można powiedzieć, że działa poprzez blokowanie biosyntezy karnityny, a to właśnie karnityna transportuje kwasy tłuszczowe z wnętrza komórki do mitochondrium, gdzie zużywana jest energia. Meldonium hamuje wykorzystywanie kwasów tłuszczowych jako substratu energetycznego przez komórki mięśnia sercowego. Wówczas zwiększa się zużycie glukozy, a tym samym zmniejsza się zużycie tlenu w sercu.

Newspix / Dubreuil Corinne
Reklama

Czy Szarapowa naprawdę mogła nie wiedzieć, jak działa ten lek?

Meldonium był na liście tak zwanych substancji monitorowanych już od 1 stycznia 2015 roku, tak więc dla sztabu medycznego tenisistki już sam ten fakt powinien być sygnałem ostrzegawczym i każdemu lekarzowi sportowemu powinna już dawno zaświecić się czerwona lampka.

Co to znaczy „substancja monitorowana”?

To taka, w której ocenia się jej wpływ na poprawę zdolności wysiłkowych, badając potencjał ergogeniczny. W przypadku, gdy pojawiają się dowody na poprawę zdolności wysiłkowych, przygotowuje się testy antydopingowe i uznaje substancję jako zabronioną. Tak było właśnie w przypadku meldonium, gdzie przełomem było opublikowanie badań naukowych w grudniu 2015 roku na łamach „Drug Testing and Analysis”. Ujawniły one, że używanie meldonium w sporcie należy do dość powszechnej praktyki. Wśród 8230 badanych próbek, aż 2 procent zawierały metabolity meldonium. 17 procent „wpadek” dotyczyło Rosjan.

Wróćmy do Szarapowej… Była świadoma tego, że bierze niedozwolony lek?

Już na początku roku WADA (World Anti-Doping Agency, czyli Światowa Organizacja Antydopingowa) umieściła lek na liście substancji zabronionych. Corocznie klasyfikacja taka pojawia się i jest ogólnodostępna. Sportsmenka tłumaczyła się, że jej nie przeczytała. Sądzę, że taka wymówka jest co najmniej niedojrzała.

Niedojrzała?

Tak. Ponieważ lek stosuje się od 4 do 6 tygodni, a nie dekadę. Do tego okres półtrwania leku wynosi od kilku do kilkunastu godzin. Doniesienia potwierdzają, że sportowcy stosują celowe wspomaganie poza startami przez około trzy tygodnie lub około 10-14 dni przed planowanymi zawodami.

Shutterstock

Ivars Kalvins, podkreśla, że jego specyfik jest nieszkodliwy, że profilaktycznie przyjmowały go tysiące sportowców na całym świecie, ale teraz, po zakazaniu meldonium, powinniśmy się spodziewać fali śmierci na boiskach i w czasie zawodów. Mamy się czego bać?

W wywiadzie dla BBC Radio 5 naukowiec użył określenia „od czasu do czasu”. Niemniej jednak rzeczywiście uważa on, iż zażywanie jego leku nie zagraża życiu sportowców, a jedynie pozwala dawać więcej z siebie.

Jakie jeszcze podobne „nieszkodliwe” specyfiki przyjmuje się powszechnie w sporcie?

Jest wiele substancji na rynku. Nie mam tu nawet na myśli SAA (czyli sterydów anaboliczno-androgennych), ale na przykład środki usprawniające krążenie w okolicach naczyń mózgowych. Chodzi mi o tzw. nootropiki wykorzystywane w celu poprawy pracy mózgu, reklamowane jako poprawiające skupienie, koncentrację i nastrój. Choćby taka winpocetyna nazywana „viagrą mózgu” ze względu na swoje działanie poprawiające koncentrację i pamięć. Stosowana jest przez osoby cierpiące na zaburzenia przepływu krwi w naczyniach mózgowych, pacjentów po udarach oraz w leczeniu choroby Alzheimera. Winpocetynę otrzymuje się z rośliny, z barwinka pospolitego (Vinca minor), w którym występują alkaloidy winkaminy. Substancja ta znajdowała się w suplementach przeznaczonych dla sportowców, w produktach takich jak White Flood, NO X-plode (BSN) czy Thermal Pro (Revange) oraz wielu innych. Nazwy handlowe tych suplementów nie uległy zmianie, jednak obecny skład jest już inny. Należy pamiętać, że szeroko rozumiany doping polega również na poprawianiu sprawności układu nerwowego czy lepszego ukrwienia, również naczyń mózgowych. A jeśli chodzi o inne substancje wstrzykiwane przez sportowców, to można wymienić na przykład Solcoseryl, Neoton, esafosfinę czy TAD 600. Nie ma jednak ich na liście Światowej Organizacji Antydopingowej (WADA).

No właśnie, doping to nie zawsze łykanie tabletek. Najtrudniej chyba wykryć wspomaganie organizmu własnymi siłami. Na przykład podawanie sobie tuż przed zawodami własnej wcześniej krwi, by w ten sposób poprawić dotlenienie mięśni i ich wydajność. Co dalej? Terapia genowa sportowców, która będzie zmuszać organizm do produkcji określonych hormonów? Dokąd zmierzamy?

Rzeczywiście, doping w znaczeniu wydolnościowym możemy podzielić na fizjologiczny, farmakologiczny i genetyczny. Szczególnie o ostatniej formie mówi się wiele i w niej upatruje się dopingu przyszłości. Wyścig zbrojeń niestety trwa, ale na szczęście jest WADA, która stoi na straży sportu wolnego od dopingu. Co prawda jak dotąd nikogo na dopingu genetycznym nie przyłapano, ale istnieją doniesienia o środku o nazwie Repoxygen, który prowadzi do stałego syntezowana przez komórki tkanki mięśniowej EPO, czyli erytropoetyny – hormonu motywującego do działania i ułatwiającego poprawianie osiągów fizycznych. Stosowanie meldonium niekiedy porównuje się do działania EPO, do którego testy opracowano przed Igrzyskami Olimpijskimi w Sydney w 2000 roku. Uważam jednak to porównanie za błędne, gdyż owszem, erytropoetyna zwiększa produkcję czerwonych krwinek przez szpik kostny i poprawia wydolność sportowca, ale ma inny mechanizm działania, a tym samym spektrum zastosowań.

Wspominał Pan o środkach, które sportowcy wciąż przyjmują, bo jeszcze nie trafiły na listę zakazanych substancji. Skoro teoretycznie są bezpieczne, to może mogłyby zażywać je także osoby nie trenujące, ale na przykład ciężko pracujące w biurach i korporacjach? Im też przydałaby się lepsza wydajność organizmu, a nie ograniczają ich przepisy sportowe.

O tym zawsze powinien decydować lekarz. Zdrowie jest w naszych rękach i powinniśmy o nie dbać. Oczywiście zdobycie tego rodzaju specyfików dla wielu osób może nie stanowić problemu, jednak praca w biurze i korporacji to żadno uzasadnienie dla tego rodzaju terapii. Wiem o tym nie tylko jako dietetyk sportowy, ale także jako były zawodnik, a dziś sportowiec-amator i szczęśliwy ojciec rocznej Nadii. Przez niemal 13 lat żyłem bardzo intensywnie, jednak zmieniłem to, przewartościowałem swoje priorytety, zmieniłem pracę i spowolniłem tempo mojego życia. Obawiałem się konsekwencji, jakie niosłoby w dłuższej perspektywie czasu funkcjonowanie na wysokich obrotach, tym bardziej, że w moim przypadku dochodziło jeszcze obciążenie rodzinne. Mój ojciec zmarł młodo, w wieku 42 lat, kiedy ja miałem zaledwie 8 lat.

Dlatego uważam, że o wiele lepszym rozwiązaniem, zamiast ciągłego zwiększania własnej wydajności przez nadużywanie środków medycznych, jest odpowiednia regeneracja. Równowaga polega na zapewnieniu odpoczynku, jakim jest chociażby odpowiednia ilość snu, sięganie po techniki relaksacji, ale nawet odżywianie czy odnowa biologiczna. Warto również prowadzić życie zgodnie ze swoim wewnętrznym głosem. Dlatego tak ważna jest praca, którą się lubi i codzienny komfort psychiczny.

Łukasz Jaśkiewicz jest dietetykiem sportowym, absolwentem Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz AWF w Warszawie. Jest również zeszłorocznym inicjatorem działań Polskiego Towarzystwa Dietetyki Sportowej. Obecnie przygotowujący się do podjęcia studiów z zakresu Sport Nutrition na IOC Diplomma (International Olympic Comitee). Na co dzień zajmuje się prowadzeniem szkoleń z zakresu żywienia i suplementacji w sporcie. Pisze artykuły do „Polish Journal of Nutrition” oraz do „Dietetyki Współczesnej”. Autor projektów www.dietetykasportowa.pl oraz www.zywieniesportowcow.pl. Swoją pasją dzieli się na facebookowym profilu Dietetyka Sportowa.