Ratownicy medyczni, lekarze pogotowia i pracujący na szpitalnych oddziałach ratunkowych są najlepiej funkcjonującym ogniwem systemu ochrony zdrowia – mówi rzecznik NIK Paweł Biedziak. Ocena wynika np. z szybkiej reakcji karetek, których 90 proc. dociera do potrzebujących w czasie wymaganym przez ustawę: do 15 minut w miastach i 20 na terenach wiejskich.
Również kolejne ogniwo łańcucha, czyli oddziały ratunkowe w szpitalach, pozytywnie spełniało swoją funkcję: skutecznie kontynuowano akcje ratunkowe, dobrze diagnozowano pacjentów, co zapewniało dobre dalsze leczenie.
Kupno 23 nowych śmigłowców (w 2009 r. – red.) poprawiło zasięg możliwości Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Dzięki temu są możliwe w końcu misje nocne, których nie można było przeprowadzać na wysłużonych Mi-2 – relacjonuje Biedziak.
Według informacji dostawcy eurocopterów ratownicy medyczni spędzili 20 tys. godzin na pokładach, docierając do ofiar wypadków. Oprócz stu lądowisk w pobliżu szpitali wyznaczono blisko tysiąc miejsc, gdzie przy wsparciu strażaków możliwe jest lądowanie w nocy.
Reklama
Jednak w ocenie NIK pogotowie i SOR-y padają ofiarą swojego sukcesu. Pacjenci już dawno się zorientowali, że trwającą miesiącami kolejkę do specjalisty mogą ominąć właśnie poprzez oddział ratunkowy.
Mamy pacjentów, którzy mówią o ogromnym bólu głowy po upadku. Trudno ich nie wysłać na tomografię komputerową, bo wykrywacza kłamstw nie mamy. Wiemy, że radzą im to sami lekarze pierwszego kontaktu – mówi lekarz jednego ze stołecznych szpitali.
Według NIK np. w Szpitalu Bielańskim tylko 40 na 160 pacjentów rzeczywiście potrzebowało nagłej pomocy. Skrajny przypadek to Szpital Wojewódzki w Zielonej Górze, gdzie 80 proc. pacjentów, których przyjęto i zdiagnozowano, w ogóle nie powinno tam trafić. – Dla SOR-ów to problem, gdyż Narodowy Fundusz Zdrowia co prawda wlicza do ryczałtu wszystkich pacjentów, ale płaci jedynie za procedury ratunkowe. Szpitale muszą więc pokrywać straty z pozostałych oddziałów – wyjaśnia Biedziak.
Podobne mechanizmy rządzą w pogotowiu ratunkowym; wiele wyjazdów nie dotyczyło nagłego zagrożenia zdrowia i życia. Nawet 30 proc. wszystkich wyjazdów to interwencje do bólów brzucha lub zatruć alkoholowych.
Przyczyną są luki w systemie opieki podstawowej, długie kolejki w przychodniach, niewydolny system pomocy nocnej i świątecznej – diagnozują kontrolerzy NIK. W ich ocenie gorzej wygląda liczba lekarzy, ratowników medycznych, która nie zawsze odpowiada rzeczywistym potrzebom. Dzieje się tak, mimo że dyrektorzy stacji pogotowia, ubiegając się o kontrakt z NFZ, wykazywali pełną obsadę, bo inaczej nie mieliby szans na umowę. Jednak w praktyce specjalistów jest mniej, czego efektem są ogromne nadgodziny. W skrajnym wykrytym przez inspektorów przypadku lekarz ze stołecznej stacji Meditrans przepracował przez miesiąc aż 662 godziny – czyli w dobę odpoczywał zaledwie przez dwie godziny.
Inspektorzy NIK przestrzegają: to zagrożenie zdrowia i zagrożenie dla pracowników pogotowia, które może mieć negatywny wpływ na jakość pomocy udzielanej pacjentom .