Licówki w stomatologii nie są niczym nowym, bo w ciągu kilkudziesięciu lat niemal prosto z Hollywood trafiły „pod strzechy” dentystów w każdym zakątku świata. Z technicznego punktu widzenia jest to rozwiązanie bardzo proste: jeśli ząb jest przebarwiony, zniekształcony czy ukruszony – to przykrywamy go nową „koszulką”. Możemy poddać się takiemu zabiegowi, gdy chcemy przywrócić cechy jednemu zniszczonemu zębowi albo wielu zębom, jeśli marzymy o uśmiechu gwiazdy. Tę drugą opcję wybierają osoby, które wyjeżdżają m.in. do Turcji na upragnioną metamorfozę. Narosło przy tym sporo mitów.

Reklama

MIT: Pod licówki trzeba zeszlifować zęby

Nie zawsze. Są sytuacje, gdy wcale nie trzeba naruszać zębów, jeśli np. są między nimi szpary, a zęby są drobne. Jednak w większości przypadków jest to niezbędne, chociaż… nie w takim stopniu, jak pokazują to osoby na filmach w sieci. Fachowo mówi się o „opracowaniu zęba”, a polega to na starciu warstwy wargowej szkliwa grubości dziesiątych części milimetra. Robi się to z przynajmniej kilku powodów.

Ząb jest tak przygotowywany, dlatego że po prostu dodatkowa warstwa, którą jest licówka, mogłaby się fizycznie nie zmieścić w łuku zębowym. Po drugie, dzięki temu zabiegowi pozbywamy się przebarwionej części szkliwa mogącej później przezierać przez licówkę. Warto zaznaczyć, że cementy mocujące licówki do zębów perfekcyjnie łączą się ze szkliwem, więc jego usunięta warstwa też nie może być zbyt gruba – szkliwa musi zostać wystarczająco dużo, aby zapewnić dobrą przyczepność cementu. To gwarantuje jej trwałość na lata – opisuje lek. dent. Ewa Słupińska z Dentim Clinic Medicover w Katowicach.

Reklama

Licówka to naprawdę cienki płatek ceramiki i wbrew temu, co pokazywane jest w social mediach, wcale nie trzeba spiłowywać zębów do postaci stożków zwanych też shark’s teeth. To kompletne nieporozumienie.

– Tak zęby można przygotować pod korony, ale u młodych ludzi, którzy nie mają zniszczonych zębów, to absolutnie nie jest konieczne. W zasadzie jedyną sytuacją jest chęć pójścia na skróty i ominięcie leczenia ortodontycznego. W dodatku może być groźne i dość… bolesne, bo odsłaniamy zębinę, czyli tkankę wrażliwą na bodźce takie jak dotyk czy zmiana temperatury – ostrzega dentystka.

Trudno doszukać się korzyści z takiego rozwiązania oprócz natychmiastowego uśmiechu „jak z okładki”; trzeba jednak myśleć o długofalowych konsekwencjach. Licówki nie są wieczne – ich trwałość szacuje się na około 10–15 lat. Po tym czasie mogą wymagać wymiany. We współczesnej stomatologii priorytetem jest zachowanie naturalnych zębów, stąd rozwój m.in. minimalnie inwazyjnych zabiegów zachowawczych (bonding), ortodoncji i zaawansowanego leczenia kanałowego pod mikroskopem.

MIT: Licówki są duże i śnieżnobiałe

Choć wydaje się, że w zagranicznym gabinecie stomatologicznym dostępny jest tylko jeden model, czyli śnieżnobiałe licówki przypominające łazienkową ceramikę, to takie przekonanie także należy włożyć między bajki. Tak naprawdę stomatologia próbuje naśladować naturę, tworząc wiele kombinacji barw właściwych dla ludzkiego szkliwa. Różnią się one od siebie często niezauważalnym dla laika odcieniem, ale też znaczenie ma tu przezierność tworzywa, jakim jest ceramika. To do pacjenta należy wybór barwy licówki, chociaż są też pewne warunki, które trzeba wziąć pod uwagę.

– Licówki korygują lub całkowicie zmieniają kształt i kolor zębów. Zupełna zmiana jest wykonywana np. wówczas, gdy zęby są zniszczone przez leki przyjmowane w dzieciństwie, takie jak tetracykliny. Żeby to osiągnąć, licówka musi być grubsza, bo – naśladując szkliwo – też jest w pewnym stopniu przezierna, a im grubsza, tym lepiej maskuje pierwotny kolor zębów. By dopasować kolor, stosujemy tzw. skalę Vita, która zawiera 16 odcieni podzielonych na cztery grupy. Są one najczęściej spotykanymi barwami szkliwa u ludzi – wyjaśnia ekspertka.

Co najciekawsze, na tej skali nie znajdziemy bieli, którą cechują się licówki influencerów wykonane za granicą. Na ich potrzeby stworzono osobną skalę – bleach – opisywaną symbolami BL1, BL2 itd. Te kolory naturalnie nie występują!

– Niestety, niedopasowanie nie dotyczy tylko barwy, ale także rozmiaru. Często zęby wydają się dużo większe, niż potrzebujemy, przez co sprawiają wrażenie nienaturalnych. Trzeba pamiętać, że nasza jama ustna ma swoje ograniczenia i zbyt duże licówki po prostu będą się szybciej ścierały, kruszyły, mogą uszkadzać dziąsła, a także niekorzystnie wpływać na fonetykę – ostrzega lek. dent. Ewa Słupińska.

A jak to wygląda w Polsce? Coraz powszechniejsze jest wykonywanie cyfrowego skanu 3D, dzięki czemu na ekranie komputera można obejrzeć swoje zęby, a co więcej – nawet wirtualnie zaprojektować odbudowy protetyczne czy prześledzić postęp leczenia ortodontycznego. To wpływa na skuteczność zabiegów i trwałość protetyki, która jest bardziej dopasowana do naturalnej fizjologii zgryzu.

MIT: Dobra jakość w niskiej cenie

Nie ulega wątpliwości fakt, że za granicą funkcjonują równie dobre gabinety stomatologiczne, które leczą zgodnie z wszelkimi zasadami i stosują najwyższej jakości materiały, jednak widząc podejrzanie niską cenę, trzeba się zastanowić, gdzie tkwi haczyk.

Koszt jednej licówki ceramicznej w Turcji to kwota około 150 euro; dla porównania: w Polsce możemy sobie na nią pozwolić, mając około 1500 zł, czyli 300 euro. Przy dwudziestu zębach można odczuć różnicę w cenie. W Turcji zabieg zajmuje 2 wizyty w odstępie kilku dni, a cała wyprawa trwa najwyżej tydzień. W Polsce to wygląda diametralnie inaczej.

Za granicą ta procedura jest ogromnie uproszczona, bo na pierwszej wizycie wykonuje się przegląd i dobiera parametry licówek, a na drugiej się je zakłada. I właściwie to jest koniec. My stoimy na stanowisku bardziej kompleksowego podejścia, czyli leczymy zęby, które są objęte próchnicą, wykonujemy higienizację, wymieniamy stare wypełnienia, zwracamy uwagę na tkanki przyzębia, zalecamy leczenie ortodontyczne, jeśli jest konieczne. I dopiero na końcu dobieramy parametry licówek. Ma to na celu zachowanie jak największej liczby zębów pacjenta w dobrym stanie. To też przynajmniej kilka wizyt i kilka miesięcy leczenia – podkreśla dentystka.

Według danych Irish Dental Association aż 75% z 300 000 pacjentów z UK korzystających z leczenia stomatologicznego za granicą w 2020 roku wymagało poprawek w ojczyźnie. Dokuczały im też nadwrażliwość, problemy z dziąsłami i próchnica.

Jeśli decydujemy się na zabieg warty przynajmniej kilka tysięcy złotych, nic nie stoi na przeszkodzie, by jeszcze w Polsce wybrać się na konsultację wstępną i nawet sporządzić plan leczenia z wyceną. Wizyta jest niewielkim kosztem w porównaniu do ryzyka, które może nam grozić. Będziemy mogli bardziej świadomie porównać koszty z realną korzyścią – podsumowuje ekspert Dentim Clinic Medicover.