Jak zwracają uwagę badacze, osobom z COVID-19 zwykle zaleca się szukanie pomocy, gdy zauważą u siebie trudności z oddychaniem i utrzymujący się ból lub ucisk w klatce piersiowej.

Tymczasem takie objawy mogą być nieobecne, nawet gdy infekcja stwarza zagrożenie - twierdzą.

Reklama

Przeprowadzone przez nich badanie z udziałem ponad tysiąca pacjentów hospitalizowanych z powodu COVID-19 wykazało duże znaczenie dwóch parametrów - tempa oddechu i stężenie tlenu we krwi. Każdy może bez trudu je mierzyć.

- Wyniki te mają odniesienie do doświadczeń większości pacjentów z COVID-19 - pozostawiania w domu, zdenerwowania, niepewności co do postępów choroby i sensu udania się do szpitala - podkreśla dr Neal Chatterjee, współautor pracy opublikowanej w piśmie "Influenza and Other Respiratory Viruses".

Ustalenia badaczy wskazują, że czekanie z wizytą w szpitalu na pojawienie się zwykle przytaczanych objawów może skończyć się tragicznie.

- Początkowo większość pacjentów z COVID-19 nie ma kłopotów z oddychaniem. Mogą oni mieć dosyć niskie nasycenie krwi tlenem, a mimo to nie odczuwać objawów. Jeśli pacjenci będą stosowali się do obecnych zaleceń, to ponieważ mogą nie odczuwać kłopotów z oddechem, zanim ilość tlenu w krwi mocno nie spadnie, stracimy szansę na wprowadzenie ratującego życie leczenia - mówi dr Nona Sotoodehnia, współautorka badania.

Choć wielu z przebadanych pacjentów cierpiało z powodu zbyt niskiej ilości tlenu (w tym badaniu - 91 proc. lub mniej) oraz spłyconego szybkiego oddechu (23 oddechy na minutę), tylko nieliczni donosili o duszności czy kaszlu.

Reklama

Okazało się przy tym, że osoby z niedotlenieniem były od 1,8 do 4 razy bardziej zagrożone śmiercią (zależnie od poziomu tlenu).

Natomiast osoby z przyspieszonym oddechem miały ryzyko od 1,9 do 3,2 razy większe.

Co więcej, inne parametry, takie jak temperatura, tętno i ciśnienie krwi nie były związane z poziomem zagrożenia śmiercią.

Niemal wszyscy pacjenci z zaburzonym oddechem i natlenieniem wymagali podawania tlenu.

Podanie tlenu u pacjenta z COVID-19

- Podajemy tlen pacjentom, aby utrzymać nasycenie nim krwi na poziomie od 92 do 96 proc. Trzeba pamiętać, że tylko pacjenci otrzymujący tlen korzystają z ratujących życie skutków podania glikokortykoidów - zwraca uwagę dr Sotoodehnia.

- Nasi niedotlenieni pacjenci, kiedy zjawili się w szpitalu, mieli średni poziom nasycenia tlenem równy 91 proc. To znaczy, że duża ich liczba była poniżej poziomu, przy którym zaaplikowalibyśmy ratujące życie leczenie. Dla nich pomoc ta przyszła z opóźnieniem - dodaje specjalistka.

To ważne informacje dla lekarzy pierwszego kontaktu, także udzielających teleporad, ponieważ to oni zwykle jako pierwsi pomagają pacjentom z wykrytym wirusem.

- Zalecamy, aby CDC (Centers for Disease Control and Prevention - Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom - przyp. PAP) oraz WHO rozważyły zmianę swoich zaleceń, tak aby uwzględniały populację osób bez objawów, które powinny być przyjęte do kliniki. Jednak ludzie nie znają najczęściej zaleceń CDC i WHO. Dowiadują się o nich od lekarzy i z wiadomości prasowych - podkreśla dr Chatterjee.

Naukowcy doradzają jednocześnie, aby osoby z pozytywnym wynikiem testu na COVID-19, szczególnie zagrożone powikłaniami, zaopatrzyły się w miernik nasycenia krwi tlenem i sprawdzały, czy nie spada ono poniżej 92 proc.

To niedrogie, nieduże urządzenie, które zakłada się na czubek palca.

- Jeszcze prostszy jest pomiar częstości oddechu - wystarczy policzyć, ile oddechów wykonuje się w ciągu minuty. Można poprosić przyjaciela lub członka rodziny, aby obserwował nas przez minutę, kiedy nie będziemy skupiali uwagi na oddychaniu. Jeśli przekroczy się 23 oddechy, trzeba skontaktować się z lekarzem - tłumaczy dr Sotoodehnia.