Jak pisze portal Polityka Zdrowotna, projekt jest w uzgodnieniach wewnętrznych. Jeśli w placówce, do której zgłosi się chory, nie będzie możliwości umówienia wizyty, badania lub operacji w określonym terminie – a dodatkowo nie będzie też takiej możliwości w innych pobliskich placówkach z kontraktem z NFZ – wówczas pacjent będzie mógł zgłosić do funduszu chęć realizacji świadczenia komercyjnie.
Nowe rozwiązanie przewiduje, że pacjent w takiej sytuacji otrzyma promesę, że fundusz zapłaci za to świadczenie (do określonego limitu – prawdopodobnie takiego, jak płaci szpitalom czy poradniom w ramach kontraktów, by nie było pola do nadużyć). Jednocześnie NFZ będzie musiał przy tym mieć realne informacje o wolnych terminach w placówkach, z którymi ma kontrakt w danym rejonie, by mógł ocenić, czy faktycznie jest możliwość realizacji świadczenia, czy jej nie ma.
Gdyby taki projekt się pojawił, byłby to przełom w myśleniu o systemie zdrowia. Wiele wskazuje, że zmiany mogłyby dotyczyć diagnostyki – takiej jak rezonans magnetyczny, tomograf – czy zabiegów jak np. usuwanie zaćmy. To, jak niedawno ogłosił resort zdrowia, mają być świadczenia nielimitowane. Co oznacza, że placówki medyczne miałyby otrzymywać pieniądze za każdego pacjenta, który przyjdzie na taki rodzaj leczenia czy diagnostyki. Obecnie na ten obszar jest wyznaczona konkretna kwota i placówki przyjmują tylu pacjentów, na ilu starczy finansowania. Po zniesieniu limitów problemem w dostępie do leczenia może być brak mocy przerobowych u specjalistów (kadry i sprzęt).
Reklama
Jak przyznaje Filip Nowak, szef mazowieckiego NFZ, zainteresowanie jest spore: już teraz do mazowieckiego oddziału zgłaszają się niepubliczne placówki po kontrakt z funduszem. To jednak może nadal nie wpłynąć na skrócenie kolejek tak zauważalnie, jak liczy resort. Stąd pomysł, aby ustalić konkretne limity czasowe. W momencie, kiedy czas oczekiwania przekraczałby te limity, pacjent miałby możliwość szukania pomocy w prywatnej placówce.
Resort zdrowia boi się, że sprawa zostanie upolityczniona. I pojawią się zarzuty, że rząd PiS prywatyzuje służbę zdrowia. Do tej pory takich argumentów władze ugrupowania używały w odniesieniu do Platformy Obywatelskiej. Sprawa łączenia strefy publicznej i prywatnej w zdrowiu wywołuje wiele kontrowersji. Mimo że Polacy dopłacają dziesiątki miliardów do zdrowia z własnej kieszeni, nigdy nie udało się uporządkować dodatkowych ubezpieczeń.
Nikt z resortu nie chce oficjalnie potwierdzić, że trwają prace nad opisywanym rozwiązaniem. W nieoficjalnych rozmowach przyznają, że taka koncepcja jest rozważana. – Rzeczywiście pomysł się pojawił – potwierdza DGP jeden z urzędników Ministerstwa Zdrowia.
Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński nie chce komentować sprawy. Zaznacza jedynie, że na pewno nie zostanie wprowadzona możliwość dopłat do prywatnej służby zdrowia. Resort też ma nie dopuścić do niekontrolowanego wypływu pieniędzy.
To bowiem jedna z wątpliwości, na którą zwracają uwagę komentatorzy – że placówki, które nie mają kontraktu z NFZ, nie podlegają kontroli państwa. I że jest utrudniona możliwość monitorowania świadczeń w nich udzielanych.