Gruźlica nie jest traktowana jako poważne zagrożenie, bo liczba jej przypadków od lat pozostaje na podobnym poziomie, nieco ponad 6 tys. rocznie. Tymczasem może nam grozić powrót choroby. Nasz sąsiad, Ukraina, od lat boryka się z dużą liczbą zachorowań. Istnieje niebezpieczeństwo, że prątki znad Dniepru przywędrują do nas i będzie problem.
Nad Wisłą rocznie zapada na tę chorobę 17 osób na 100 tys. Plasuje to nasz kraj powyżej średniej unijnej, która wynosi 12. Z powodu gruźlicy, jak podaje GUS, w 2014 r. zmarło 526 osób. Na Ukrainie zachorowalność sięga 55 osób na 100 tys., a w rekordowym pod tym względem obwodzie odeskim nawet 109 osób. Tendencja jest przy tym wyraźnie spadkowa, także dzięki zakrojonym na szeroką skalę badaniom profilaktycznym. W 2016 r. zbadano pod tym kątem 45 proc. populacji. Niemal połowa nowo wykrytych przypadków gruźlicy to zasługa tego typu kampanii. W Polsce żadne akcje profilaktyczne nie są prowadzone.
Niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się choroby w naszym kraju wzmaga rosnąca popularność ruchów antyszczepionkowych.
Reklama
A także to, że chorzy nie zawsze stosują się do zaleceń lekarzy. Często, kiedy wyjdą już ze szpitala, ślad po nich ginie, przez co nie wiadomo, czy nadal poddają się kuracji.
Dlatego dyrekcja Wojewódzkiego Szpitala Chorób Płuc i Rehabilitacji w Jaroszowcu uważa, że powinno się wprowadzić ustawowy obowiązek, aby pacjent leczony na gruźlicę poddawał się diagnostyce, choćby raz na dwa lata.
Szpital doradzał takie zmiany resortowi zdrowia w ramach zakończonych w grudniu konsultacji projektu ustawy mającej zapobiegać chorobom zakaźnym. Jak dowodzą lekarze, pozostawienie chorego bez nadzoru grozi nawrotem prątkowania i rozwojem lekooporności, co stanowi zagrożenie epidemiologiczne. Z analizy kilkudziesięciu najcięższych form gruźlicy wynikało, że nawrót choroby może nastąpić nawet po kilkunastu miesiącach. Dlatego lekarze powinni mieć możliwość wprowadzenia przymusowego leczenia, a nawet zamknięcia pacjenta w izolacji na czas kuracji.
Taką izolację i przymusowe leczenie – w przypadku silnego prątkowania, kiedy chory zaraża – mogłaby zarządzić specjalna komisja, nawet bez zgody pacjenta.
Podobny kierunek zmian podpowiadają inni specjaliści. Konsultant w dziedzinie chorób płuc prof. Halina Batura-Gabryel i Polskie Towarzystwo Chorób Płuc zgadzają się, że losy chorych trzeba monitorować. Mimo to projekt nowej ustawy o przeciwdziałaniu chorobom zakaźnym przewiduje tylko rejestrację pacjentów szpitalnych. Przez co kontrola nad wynikami leczenia nie będzie pełna.
Kłopotem, którego nie dostrzega ministerstwo zdrowia, jest również diagnozowanie gruźlicy. Chorzy muszą czekać w kolejce do specjalistów razem z pacjentami cierpiącymi na niezakaźne schorzenia. A to daje czas na rozwój gruźlicy i zagraża jej przeniesieniem na innych.
W walce z tą chorobą pomogłoby wprowadzenie bezpłatnych leków. Lekarze postulują, by izoniazyd był refundowany i znajdował się w zasobie przeciwepidemicznym, który gromadzi minister zdrowia.
To jeden z trzech najważniejszych leków stosowanych przy profilaktyce i terapii gruźlicy. Producent ograniczył jednak skalę dostaw i leku brakuje na rynku, co może utrudniać reagowanie w razie wzrostu zachorowalności – wyjaśnia prof. Maria Korzeniewska-Koseła z Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie.
Dlatego, jak podkreśla, ważne jest zrobienie zapasów. Co więcej, przychodnie powinny mieć możliwość przechowywania leków stosowanych w leczeniu gruźlicy, co umożliwiłoby prowadzenie leczenia bezpośrednio nadzorowanego. Obecnie takie możliwości mają tylko szpitale.
Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało na pytania DGP w tej sprawie. Nieoficjalnie wiemy natomiast, że obecnie urzędnicy analizują, które z postulatów zgłaszanych przez lekarzy powinny zostać uwzględnione w projekcie.