Tak dobrego początku roku sprzedawcy prywatnych polis zdrowotnych jeszcze nie mieli. W I kwartale składka w tym segmencie urosła do 169,1 mln zł, o 25 proc. wobec 2016 r. Pod względem dynamiki to rekord od czasu, w którym Polska Izba Ubezpieczeń zaczęła w 2014 r. podawać dane o takich polisach. Mocno rośnie też liczba właścicieli ubezpieczeń dających dostęp do specjalistów oraz badań i procedur medycznych lub pokrywających ich koszty. Po raz pierwszy ich liczba przebiła dwa miliony. Także przy dużej, bo 28-proc. dynamice rok do roku.
– Rynek rośnie, ale nie wiem, czy możemy mówić o polisach zdrowotnych z prawdziwego zdarzenia. Często niewiele różnią się od typowego abonamentu medycznego – mówi Marcin Broda z firmy Ogma monitorującej rynek ubezpieczeniowy.
Wskazuje, że polisy powinny dawać długoterminową ochronę, a zwykle są to umowy roczne. W razie choroby zakład może więc nie zgodzić się na jej odnowienie lub podwyższyć składkę. Na dodatek sumy oferowanego ubezpieczenia nie są zbyt wysokie i pozwalają na ograniczony dostęp do specjalistów i usług medycznych. Dorota Fal, ekspert ubezpieczeń zdrowotnych i ochrony zdrowia w Polskiej Izbie Ubezpieczeń, przyznaje, że większa część polis to polisy ambulatoryjne oferujące m.in. szybszy dostęp do lekarzy specjalistów i badań diagnostycznych. – U nas podstawowym problemem jest długie oczekiwanie na konsultacje specjalistyczne i badania. To za te usługi klienci są gotowi płacić – wskazuje w rozmowie z DGP.
Reklama
Julita Czyżewska, prezes PZU Zdrowie, zaznacza, że w Polsce dostępność procedur ratujących życie finansowanych publicznie, np. w zakresie kardiologii inwazyjnej, należy do najwyższych w Europie, a publiczne finansowanie onkologii sukcesywnie rośnie. – Kierunkiem, który mógłby być rozwojowy, są produkty dotyczące procedur planowych – wskazuje szefowa PZU Zdrowie.
Ale jest kilka przeszkód. Niedookreślony jest m.in. koszyk świadczeń gwarantowanych przez płatnika publicznego i brakuje możliwości kontraktowania usług pomiędzy SPZOZ a prywatnymi ubezpieczycielami. Najważniejsza jest jednak bariera popytowa związana z nadal zbyt niską siłą nabywczą Polaków, których nie stać na relatywnie drogie szpitalne produkty ubezpieczeniowe.
– Brak możliwości finansowania leczenia szpitalnego z dwóch źródeł, publicznego i prywatnego ubezpieczenia, powoduje, że produkt jest drogi, bo pokrywa pełny koszt leczenia – tłumaczy Dorota Bartkowska, dyrektor działu ubezpieczeń zdrowotnych w Compensie.
O jakich kosztach mowa, pokazują szpitalne cenniki. Na przykład w Wojskowym Instytucie Medycznym wycięcie wyrostka robaczkowego kosztuje 6 tys. zł, a chirurgiczne leczenie choroby wieńcowej na bijącym sercu 29 tys. zł.
Dużą szansą na rozwój tego typu usług w ramach polis prywatnych był niedawny pomysł resortu zdrowia na umożliwienie szpitalom publicznym wykonywania zabiegów opłacanych przez pacjentów. Ale po szerokiej krytyce szybko się z niego wycofano.
– Impuls do rozwoju tego segmentu mogą dać inne już wprowadzane zmiany w systemie publicznym. Chodzi o tworzoną przez NFZ sieć szpitali – ocenia Dorota Fal.
Jej zdaniem placówki, które nie weszły do sieci, teraz będą bardziej zainteresowane m.in. współpracą z ubezpieczycielami w zakresie polis zdrowotnych, i to na warunkach lepszych dla ubezpieczycieli i ubezpieczonych, niż oferowały wcześniej.
– Może to być dla nich źródło, które po części uzupełni lukę po utraconym finansowaniu z NFZ – mówi specjalistka PIU.
Inaczej uważa Andrzej Sokołowski, prezes zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych. Według niego rynek prywatnych polis zdrowotnych jest zbyt mało rozwinięty, by zapewnić przetrwanie w takiej sytuacji.
– Oczekuję więc zamykania wielu placówek, a nie zacieśniania współpracy – dodaje.
Część rozmówców DGP zwraca uwagę, że w rozwoju takich usług przeszkodą mogą być m.in. braki kadrowe.
– W Polsce przypada najmniej lekarzy na 100 tys. mieszkańców w całej Unii Europejskiej. To stanowi główne wyzwanie zarówno dla publicznego, jak i prywatnego sektora opieki medycznej – mówi Artur Białkowski, wiceprezes Medicover Polska.
Do tego, jak dodaje Monika Stefańczyk, analityk PMR, dochodzi brak rozwiniętej bazy szpitalnej.
– Owszem, istnieją prywatne szpitale, ale są one często małe i do tego nie pokrywają całości usług – podkreśla.
Efekt jest taki, że za dobrych specjalistów trzeba płacić konkretne pieniądze, a to wpływa na ceny polis. W budowaniu bardziej rozbudowanych i długoterminowych produktów nie pomaga też nieprzewidywalność co do organizacji opieki zdrowotnej w Polsce. To sprawia, że zakłady nie chcą zbytnio ryzykować. Rozmówcy DGP wskazują, że w takiej sytuacji trudno przewidzieć, jakie w przyszłości zobowiązania mogą się pojawić po stronie zakładu w związku z zaoferowanym zakresem ochrony.