Jest tylko jeden warunek, o którym należy wspomnieć od razu na początku. Picie alkoholu wychodzi na zdrowie jedynie wtedy, kiedy zachowujemy w nim umiar. Naukowcy przyjęli, że w tym przypadku umiar to 21 jednostek alkoholu tygodniowo dla mężczyzn i 14 jednostek dla kobiet. Dla ścisłości – duże piwo to mniej więcej dwie jednostki, a lampka wina to nieco więcej niż półtorej, podobnie jak popularna „pięćdziesiątka” wódki.
Uczeni z dwóch brytyjskich uczelni, uniwersytetu Cambridge i University College London, przeanalizowali dane od prawie dwóch milionów osób, z czego – jak piszą na łamach prestiżowego magazynu „British Medical Journal” – 62 proc. zaliczało się do tak zwanych umiarkowanych użytkowników alkoholu, czyli mieściło się w limitach spożycia określonych przez specjalistów.
Naukowcy zaobserwowali, że uczestnicy ich badań sięgający z rzadka i po mniejsze dawki alkoholu cieszą się lepszym zdrowiem nie tylko w porównaniu do bardziej zdecydowanych miłośników napojów wysokoprocentowych, ale również w odniesieniu do tych, którzy całkowicie wyeliminowali alkohol ze swojego życia. W przypadku tych ostatnich ryzyko śmierci z powodu zawału serca czy innej niewydolności krążeniowej było o 24 proc. wyższe niż w przypadku osób należących do umiarkowanych użytkowników alkoholu. Wskaźnik ryzyka wzrastał jeszcze bardziej w grupie abstynentów i osób, które całkowicie odstawiły napoje „wyskokowe” po mniejszych lub większych doświadczeniach związanych z alkoholem.
Czy to dobra informacja? Dla osób, które rzadko sięgają po drinka czy kieliszek wina – na pewno. Dla wielu pozostałych może jednak stanowić wygodną wymówkę, zwłaszcza w trakcie weekendu. Dlatego naukowcy na łamach „British Medical Journal” przypominają i zwracają uwagę, że prozdrowotne właściwości mają wyłącznie niewielkie dawki alkoholu. Niewielkie!