Z myślą o Polakach, którzy omijają temat intymności w związku, ruszyła kampania „Kochanie to Sztuka” (akcja pod patronatem Ogólnopolskiego Programu Zdrowia Seksualnego). Aktorzy mówią „za nas” o tym, czego możemy się wstydzić, co jest potrzebne w relacjach z partnerem, na jakich zbliżeniach nam zależy. Magdalena Boczarska opowiedziała, na jakim dotyku jej najbardziej zależy...
MARTA NOWIK: Nagranie takiej półminutowej wypowiedzi o intymności dla aktorki na pewno nie jest problemem. A może się mylę?
MAGDALENA BOCZARSKA: Nie w tym przypadku. Zdania, które wypowiadam w spocie kampanii „Kochanie to Sztuka” to moje własne słowa. To moja interpretacja tematu szczerych rozmów o intymności. Dlatego tym razem wystąpiłam w roli Magdaleny Boczarskiej (śmiech), co paradoksalnie było trudniejsze od codziennego wcielania się w inne postaci.
Myślę, że Polkom trudno jest mówić o swojej intymności...
Minęło dokładnie 40 lat od pierwszego wydania książki „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej, a my wciąż traktujemy seks jako temat tabu. Paradoksalnie żyjemy w świecie przesyconym nagością, a wciąż mamy problem z wyrażaniem siebie. Wydaje nam się, że oswoiliśmy seks, ale okazuje się, że na zupełnie płaskim poziomie. Kobiety wciąż wstydzą się mówić, czego tak naprawdę pragną. Wynika to z pruderyjnego wychowania, braku edukacji seksualnej w szkołach i przeświadczenia, które na szczęście bezpowrotnie mija, że to mężczyzna w łóżku jest górą.
Co poradziłaby Pani nieśmiałej przyjaciółce, która nie umie rozmawiać z partnerem o seksie?
Powiedziałabym jej, żeby nie wstydziła się nazywać rzeczy po imieniu. Bo życie jest za krótkie na kiepski seks.
Czy, Pani zdaniem, Polacy i Polki potrafią rozmawiać o seksie?
Gdybyśmy potrafili o seksie swobodnie rozmawiać, to takie inicjatywy, jak kampania „Kochanie to Sztuka” nie byłyby potrzebne. Proszę sobie wyobrazić, że najnowsze wydanie „Sztuki kochania” Wisłockiej rozchodzi się jak ciepłe bułeczki wśród młodych ludzi. To chyba dobrze obrazuje skalę problemu.
W jaki sposób najczęściej rozmawiamy o intymności?
Albo żartujemy albo używamy wulgaryzmów. Sprowadzamy sypialnię do rynsztoka albo pod budkę z piwem. To trochę wina języka polskiego, który jest niezwykle bogaty, ale nie w kwestiach seksualnych. Może pora wymyślić nowe określenia? (śmiech) Tak naprawdę dobór słów ma mniejsze znaczenie. Najważniejszy jest impuls, chęć i przełamanie wstydu, aby zacząć rozmowę o naszej seksualności.
Dlaczego warto to robić?
Żeby żyło nam się lepiej. I piękniej. Nawet najbardziej udany związek bez spełnienia w łóżku długo nie przetrwa. Wciąż mówi się o tym, żeby czerpać radość z małych przyjemności, a co z tymi dużymi, przeżywanymi wspólnie, uniesieniami w sypialni? Udany seks to nie tylko obcy termin funkcjonujący w marketingu i filmach erotycznym. Posłuchajmy w końcu Michaliny Wisłockiej i nauczmy się kochać.