Na łóżku, bez znieczulenia, z naciętym kroczem i sztucznie wywoływanym porodem, czasem z przyspieszoną akcją przez – teoretycznie zakazane – wyciskanie dziecka z brzucha – to tylko niektóre zwyczaje, które nadal panują na polskich porodówkach. Najwyższa Izba Kontroli nie zostawiła suchej nitki na tym, jak szpitale (nie) przestrzegają standardów okołoporodowych. Kontrolerzy wzięli pod lupę 24 oddziały położnicze i sprawdzili, jak wygląda opieka nad ciężarnymi. Wyniki są fatalne. Większość zaleceń dotyczących standardów opieki to fikcja.
Ponad rok temu (jeszcze za poprzedniego kierownictwa) w resorcie zdrowia powołano zespół, który miał się zastanowić, co zrobić, żeby zasady ustalone jeszcze w 2012 r. były przestrzegane. – Już na początku się zorientowaliśmy, że urzędnicy stworzyli przepisy tylko na papierze – mówi jeden z jego członków. A według prawników, którzy na prośbę zespołu przeanalizowali rozporządzenie, głównym niedopatrzeniem jest brak zapisu o sankcjach za ignorowanie reguł przygotowanych przez ministerstwo.
Reklama
Teoretycznie kontrole może prowadzić NFZ. Ten jednak – jak przekonują urzędnicy – sprawdza jedynie zakres, na który zawarł umowę, a standardy się do niego nie zaliczają. Ministerstwo zaś może najwyżej pogrozić palcem i poprosić, by szpital się poprawił. Innych narzędzi nie ma. Same szpitale przekonują, że głównym powodem tego, że nie zawsze przestrzegają standardów, jest brak środków na unowocześnianie oddziałów i brak wzorów dokumentów, które należałoby prowadzić w związku z rozporządzeniem ministerstwa. Jednak z kontroli NIK wynika, że wiele zależy od dobrej woli, szkoleń i lepszego porozumienia między środowiskiem lekarskim a pielęgniarsko-położniczym oraz od wiedzy samych rodzących.
Choć NIK i organizacje pozarządowe od dawna apelują o zmianę, same kobiety nie narzekają. – Dla nich liczy się głównie bezpieczeństwo – przyznaje Joanna Pietrusiewicz, szefowa Fundacji Rodzić po Ludzku i członkini ministerialnego zespołu. Z ankiet NIK wynika, że 85 proc. kobiet nie miało wyboru miejsca porodu, a blisko 90 proc. – wymaganego w standardach dwugodzinnego kontaktu z nowo narodzonym dzieckiem skóra do skóry. Mimo to 85 proc. twierdzi, że czuło się bezpiecznie, i uważa, że wszystko było w porządku.