Mapy trafiły do rad wojewódzkich ds. potrzeb zdrowotnych. Każdy z regionów ma bowiem własne wykazy, w których opisano jak na razie tylko zakres dotyczący szpitali – m.in. liczbę łóżek, pacjentów, lekarzy, pielęgniarek, także w odniesieniu do średnich w kraju.
– Każdy liczy po 1300–1400 stron oraz ma dwie strony podsumowania – mówi Milena Kruszewska, rzeczniczka Ministerstwa Zdrowia.
Pod koniec zeszłego roku opublikowano ich część dotyczącą onkologii oraz kardiologii, teraz do konsultacji trafiły pozostałe dziedziny. Eksperci traktują je jednak dopiero jako wyjście do dyskusji i zastanawiają się, czy faktycznie wpłyną one na zaspokojenie potrzeb pacjentów. Na dodatek na zapoznanie z obszernymi dokumentami, które widzą po raz pierwszy, dostali najczęściej po kilka dni.
Unia wymaga gospodarności
Od lat w Polsce dyskutowano o tym, że trzeba uporządkować zdrowotne inwestycje, tak by z jednej strony się nie dublowały, a z drugiej – by nie było białych plam, czyli miejsc, gdzie dostępu do leczenia nie ma. I na rozmowach się kończyło. Dopływ unijnych funduszy problemy spotęgował. Z jednej strony szpitale remontowano i doposażano, z drugiej część inwestycji z góry skazana była na to, że nie zostanie wykorzystana. Sąsiadujące ze sobą szpitale kupowały np. drogie tomografy, choć możliwości NFZ i potrzeby pacjentów wskazywały, że nie ma to sensu. Na podobnej zasadzie powstawały nowe bloki operacyjne, które teraz świecą pustkami.
Unia powiedziała w końcu „stop”. Zażądała kompleksowego przejrzenia tego, co mamy, i oceny, czego nam potrzeba. Konieczność sporządzenia pierwszych map do 1 kwietnia 2016 r. wpisano więc do ustawy z 22 lipca 2014 r. o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2014 r. poz. 1138). Szkopuł w tym, że prace uruchomiono z opóźnieniem, nie podjęto szerszych konsultacji dotyczących choćby ich metodologii. Teraz też nie będzie na to czasu. Co prawda MZ poinformowało nas, że dało na konsultacje map dwa tygodnie, jednak w praktyce członkowie wojewódzkich rad dokument otrzymali we wtorek lub w środę, a odesłać go mają do 10–11 kwietnia, bo rady wojewódzkie muszą zebrać jeszcze uwagi w całość.
– Podobnie jak przy poprzednich mapach będę musiał wysłać informację, że w wyznaczonym czasie nie będę w stanie szczegółowo przeanalizować tak dużego dokumentu – mówi nam prof. Andrzej Fal z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny, zasiadający w dolnośląskiej radzie.
I wyjaśnia, że wyznaczając terminy, nie uwzględniono faktu, że członkowie rady pracują m.in. na uczelniach medycznych, w szpitalach, urzędach. – Gdybyśmy byli urzędnikami oddelegowanymi wyłącznie do tego zadania i dostali faktycznie dwa tygodnie, nasze opinie zdecydowanie byłyby bardziej rzetelne – dodaje.
Czasu byłoby więcej, gdyby mapy powstały wcześniej. Teraz MZ ściga się z czasem, bo do końca miesiąca powinno dostarczyć dokumenty do Brukseli.
Wojewoda zdecyduje
Zgodnie z ustawą wszystkie większe inwestycje zdrowotne, np. budowa nowego szpitala czy oddziału, jeśli kiedyś będą miały realizować świadczenia opłacane przez NFZ czy budżet, będą musiały mieć zgodę wojewody. Sprawdzi on w mapach, czy placówka jest potrzebna, o ile inwestycja w nią w ciągu dwóch lat będzie wyższa niż 3 mln zł (dla szpitali) lub 2 mln zł (dla opieki ambulatoryjnej). Kłopot w tym, że mapy odnoszą się do danych historycznych, często sprzed kilku lat.
– Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że część zrealizowanych już inwestycji, np. w onkologii, w ogóle nie była uwzględniona – mówi Anna Czech, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego św. Łukasza w Tarnowie i posłanka PiS.
Mapy mają również być wykorzystywane przy przyznawaniu kontraktów przez NFZ, tak by m.in. stymulować powstawanie oddziałów, których brakuje, a z drugiej strony przeciwdziałać rozdrabnianiu kontraktów. Teraz też szefowie placówek szukają takich niszy, ale nie zawsze z dobrym skutkiem. Część oddziałów, a nawet całych szpitali budowanych zarówno przez prywatnych inwestorów, jak i samorządowych, stoi pusta, inne – jak np. nowo wybudowany psychiatryczny w Tarnowie – działają na pół gwizdka.
– Liczyliśmy na większy kontrakt, ponieważ potrzeby pacjentów są duże, ale fundusz musiał sfinansować podwyżki dla pielęgniarek przyznane przez poprzedniego ministra zdrowia – mówi Czech.
Z powodu braku map w zawieszeniu są także dopiero planowane inwestycje, jak choćby budowa Wielkopolskiego Centrum Zdrowia Dziecka (ma kosztować ok. 300 mln zł, z czego większość wyłoży UE).
Choć szpitale liczą na rozwój, mapy wskazują raczej potrzebę likwidacji wielu łóżek szpitalnych. Nawet w tych dziedzinach, w których powszechnie mówi się o tym, że ich brakuje. Z map, do których dotarliśmy, wynika np., że co roku średnio 94,6 łóżka ma być likwidowane na oddziałach wewnętrznych. Czy to słuszna decyzja? To powinno się ustalić w szerokich konsultacjach z urzędnikami oraz samorządowymi, klinicznymi i prywatnymi placówkami, a także z pacjentami. Ale na to brak czasu.
– Zebrano wiele informacji, ale teraz potrzebna jest publiczna debata i wyciągnięcie wniosków – zwraca uwagę Adam Kozierkiewicz, ekspert ochrony zdrowia.
Dotychczas opublikowanymi mapami kardiologicznymi i okulistycznymi zawiedzeni są pacjenci.
– Na pierwszy rzut oka widać, że dotyczą bardziej potrzeb szpitali niż pacjentów – wskazuje Ewa Borek, prezes Fundacji MY Pacjenci.
Kolejny problem z mapami polega na tym, że nawet gdy potrzebne inwestycje zostaną zrealizowane, kolejki wcale nie muszą się skrócić. Powody są przynajmniej dwa: NFZ musiałby mieć więcej pieniędzy na wykupienie świadczeń, a ponadto – w wielu specjalnościach brakuje kadry. A z tymi problemami musimy już poradzić sobie sami, Unia zapłaci bowiem za sam sprzęt i ewentualne szkolenia, ale nie za pensje czy leki.