Narodowy Fundusz Zdrowia odzyska od lekarzy i placówek medycznych 3,3 mln zł za źle wypisane recepty. To wyniki zeszłorocznej kontroli, podczas której wzięto pod lupę 3 tys. lekarzy. W większości przypadków fundusz potrąci należność z pieniędzy przyznanych na podstawie kontraktu z konkretną placówką.
To o 150 proc. więcej niż rok wcześniej. Przyczyna jest prosta: w 2012 r. Ministerstwo Zdrowia obiecało łagodniej traktować lekarzy za błędy w receptach. Wchodziły wówczas bowiem nowe przepisy wprowadzające zmiany w zasadach refundacji.
I rzeczywiście, w 2012 r. skontrolowano zaledwie 1,1 tys. lekarzy. Obecnie kontrolerzy zabrali się za swoją pracę ze zdwojoną siłą i sprawdzają zarówno placówki medyczne, jak i lekarzy, którzy mają podpisane indywidualne umowy z funduszem. Główne zarzuty to przepisywanie leków ze zniżką bez ważnej umowy z NFZ, braki w dokumentacji, niewłaściwe oznaczenie poziomu odpłatności na recepcie, ale także brak podstaw medycznych dla zażywania danego preparatu przez chorego albo przekroczenie maksymalnej dawki dobowej.

Skradziona dokumentacja

Reklama
Jedna z placówek na Pomorzu wypisywała recepty inwalidom wojennym, dla których leki są wydawane bezpłatnie. Kontrolerzy NFZ wykryli błędy na 100 tys. zł. Z odzyskaniem pieniędzy nie mieli kłopotu: placówce przekazano odpowiednio mniej środków za wykonywane świadczenia. Przychodnia się jednak zbuntowała i skierowała sprawę do sądu.
Uważają, że urzędnicy zabrali pieniądze bezprawnie i chcą je odzyskać – tłumaczy adwokat Damian Konieczny z biura prawnego Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku. Biuro monitoruje sprawę, ponieważ jeżeli placówka nie wygra z NFZ, teoretycznie będzie mogła egzekwować zwrot pieniędzy od lekarzy, którzy wypisywali recepty.
Z kolei w województwie lubuskim – w którym było najwięcej zakwestionowanych recept, bo aż na ponad 700 tys. zł – podczas 48 kontroli sprawdzono działalność 154 lekarzy. Największa zakwestionowana kwota opiewała na 161 tys. zł. W dokumentacji medycznej nie było zapisów, że wizyty się faktycznie odbyły. Lekarz nie odnotowywał również faktu wydawania recept.
Z kolei medykowi z Lubelszczyzny zarzucono fałszowanie dokumentacji na drukach skradzionych od pracodawcy. – Sprawa wyszła dzięki kontroli przeprowadzonej u dwóch różnych świadczeniodawców, ale dotyczyła tego samego lekarza – tłumaczy rzecznik lubelskiego oddziału NFZ Małgorzata Bartoszek. Sprawa trafiła do prokuratury.

To tylko zwykłe, ludzkie błędy

Sami zainteresowani utrzymują, że najczęściej chodzi o zwykłe ludzkie błędy. – Lekarze są tak obciążeni sprawami administracyjnymi i biurokracją, że łatwo o pomyłkę techniczną – przekonuje Halina Porębska, wiceprzewodnicząca Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku.
– Co więcej, na przełomie 2012 i 2013 r. w związku ze zmianą prawa musieli oni podpisać aneksy. Wielu z nich jednak nawet o tym nie wiedziało, bo informacja była wysyłana zwykłą pocztą – wskazuje prawnik Damian Konieczny. Dlatego wciąż pracowali normalnie, m.in. wypisując recepty. Teoretycznie bezprawnie, ponieważ nie mieli ważnych umów. Prawnik przekonuje jednak, że nie ma podstaw prawnych, by ukarać tych lekarzy, bo leki były wydawane pacjentom, którzy rzeczywiście ich potrzebowali i mieli uprawnienia do zniżek.

Pieniądze wrócą do funduszu

NFZ w większości przypadków potrąci należność z pieniędzy wypłacanych placówkom na podstawie kontraktu. Lekarze indywidualni (w zeszłym roku skontrolowano ok. 120 takich osób w całej Polsce) będą musieli zwrócić część pieniędzy, choć fundusz może również umorzyć postępowanie. Tak było trzy lata temu w przypadku 80-letniego emerytowanego doktora, który wypisywał morfinę chorej na raka żonie. Nie prowadził przy tym odpowiedniej dokumentacji medycznej. Kontrolerzy kazali mu zwrócić z odsetkami 80 tys. zł.
Lekarz odmówił zwrotu pieniędzy, więc sprawa trafiła do sądu, ale ówczesna prezes NFZ Agnieszka Pachciarz uznała, że karanie staruszka nie jest potrzebne i zgodnie z jej decyzją postępowanie umorzono. Z kolei lekarzowi z Pomorza udało się wygrać z funduszem, który żądał od niego zwrotu blisko 50 tys. zł i zarzucał współpracę z firmą farmaceutyczną. Doktor wypisywał leki na osteoporozę. Ponieważ było ich wiele, wzbudziło to zainteresowanie kontrolerów, którzy dopatrzyli się błędów w prowadzonej dokumentacji. Sąd pierwszej instancji uznał, że rację miał lekarz.
To jednak wyjątki, ponieważ sprawy sądowe zazwyczaj wygrywa urząd. Wina najczęściej jest bowiem bezsporna. Jedna z wrocławskich lekarek przez trzy lata przepisywała silne leki na raka, m.in. dla kard. Henryka Gulbinowicza. Chodziło o 1500 opakowań, których refundacja kosztowała NFZ 83 tys. zł. Sprawa trafiła do prokuratury, która udowodniła, że po pierwsze kardynał nie miał raka, a po drugie nigdy nie korzystał z porad przychodni, w której pracowała lekarka.
Inną głośną sprawą była viagra i drogie preparaty odchudzające przepisywane inwalidom wojennym. Dzięki temu leki mogły być wykupywane za darmo. Wówczas śląski oddział funduszu przekonywał, że ich podejrzenie wzbudził fakt odchudzania się 90-letniego inwalidy czy też zażywania przez staruszków viagry trzy razy w tygodniu. Leki najprawdopodobniej w ogóle nie trafiały do pacjentów, którzy byli figurantami, lecz na czarny rynek.