- Syndrom DDA zdiagnozowała u siebie również masa osób wychowanych w rodzinach, w których nie było żadnego problemu alkoholowego. Pokazuje to wiele badań. Co wart jest taki opis, który nie różnicuje ludzi zaburzonych od tych, których określamy mianem normy ? - pyta dr Tomasz Witkowski, enfant terrible polskiej psychologii, który w dwóch tomach książki "Zakazana Psychologia" wytknął swojemu środowisku liczne przypadki błędów, wypaczeń i hochsztaplerstwa.
Witkowski tłumaczy, że kiedy ludzie chętnie identyfikują się z jakąś diagnozą w psychologii nazywane to jest efektem horoskopowym. - Jeśli stwierdzenia takiej diagnozy są wystarczająco ogólne, to zaakceptuje je wiele osób, tak jak wiele osób uważa za trafne gazetowe horoskopy. Tyle mniej więcej jest wart syndrom DDA - mówi nam Witkowski.
A po co ktoś miałby go tworzyć? - To już zupełnie inna historia. Syndrom ten nie został stworzony przez psychologów, lecz przez ludzi pochodzących z rodzin z problemami alkoholowymi, którzy w jakiś sposób próbowali radzić sobie ze swoimi problemami. Jak wiele podobnych syndromów, miał on tę „zaletę”, że przerzucał odpowiedzialność za własne nieudane życie na pijących rodziców. A zatem sami DDA nadal są bardzo zainteresowani w podtrzymywaniu tego mitu - tłumaczy Witkowski.
Autor "Zakazanej psychologii" zauważa, że do ruchu DDA stopniowo dołączyła cała rzesza psychologów i psychoterapeutów, pojawiły się publiczne środki na finansowanie pomocy, otworzyły się prywatne gabinety i w ten sposób stworzony został potężny rynek usług. - Potężny, bo polscy apologeci syndromu DDA mówią nawet o liczbie 3 milionów dorosłych Polaków, którzy mogą cierpieć z jego powodu. W rzeczywistości być może znajdziemy wśród nich 10 proc osób, które dorastały w rodzinach alkoholików i w jakiś sposób cierpią z tego powodu, ale nie jest to rodzaj cierpienia, który wymaga odrębnego syndromu. Równie dobrze moglibyśmy mówić o syndromach dorosłych dzieci rybaków, żołnierzy czy… psychologów - mówi Witkowski.
Jego tezy nie po raz pierwszy wywołują burzę w środowisku. Syndromu DDA broni prof. Jerzy Mellibruda, kierownik Katedry Psychologii Przemocy, Uzależnień i Sytuacji Kryzysowych SWPS, który jako jeden z pierwszych zaczął mówić w Polsce o problemach dzieci z rodzin dotkniętych alkoholizmem.
- Moim zdaniem autor albo nie posiada podstawowej wiedzy w tej sprawie albo z premedytacją tworzy skandalizujące i dezorientujące oskarżenia - mówi prof. Mellibruda - DDA to nie jest nazwa zaburzenia tylko stwierdzenie faktu, że ktoś w dzieciństwie wychowywał się w rodzinie, której życie było zaburzone przez patologiczne picie rodzica lub innych opiekunów - tłumaczy.
Populacja DDA jest - jak twierdzi psycholog - bardzo zróżnicowana. Wynika to chociażby ze specyfiki zachowania obojga rodziców, płci dziecka i jego cech temperamentu. Różne czynniki i zmienne okoliczności życiowe także wpływają na to jak ślady tych doświadczeń się utrwalają i kształtują osobowość i styl życia DDA. Prof. Mellibruda twierdzi, ze wiele zjawisk zaliczanych do „syndromu DDA” u wielu dorosłych dzieci alkoholików nie występuje i odwrotnie - zjawiska te mogą występować u osób, które wcale nie wychowały się w rodzinie alkoholowej.
- Ci, którzy poszukują pomocy robią to nie dlatego, że mają „syndrom DDA” tylko dlatego że ich życie jest zakłócane przez różne problemy i zaburzenia. Życie dziecka w rodzinie, w której ktoś pije patologicznie, jest związane ze stanem chronicznego napięcia i przeciążenia emocjonalnego. Bardzo często przeżywa ono strach, lęk, gniew, smutek, napięcie i upokorzenie. Jest to związane nie tylko z konkretnymi i powtarzających się zagrożeniami, ale także z rozpadem systemu więzi i oparcia, który powinien istnieć w domu rodzinnym i dawać członkom rodziny poczucie bezpieczeństwa. Obecny jest również smutek, przygnębienie i rozpacz, z powodu wielu strat emocjonalnych i poczucia bezradności wobec rozpadu życia rodzinnego - wylicza prof. Mellibruda, odrzucając sugestie, jakoby "psychobiznes wmawiał chorobę" dorosłym dzieciom alkoholików.
- Wydaje się , że większość osób DDA, których "życie źle się zaczęło” daje sobie radę bez profesjonalnej pomocy i nie ma sensu sugerować im że powinni z takiej pomocy korzystać. Część z nich poszukuje jednak takiej pomocy teraz, bo chociaż mogą żyć bez niej to pragną żyć trochę lepiej i z taką nadzieją do nas się zwracają.