Jak zaznaczyła prof. Janina Stępińska, przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, oprócz zawału do niewydolności krążenia często prowadzą także nadciśnienie i choroby mięśnia sercowego. Tym większe znaczenie ma profilaktyka chorób układu krążenia.

Reklama

Przedstawione przez prof. Lecha Polońskiego ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu dane z Ogólnopolskiego Rejestru Ostrych Zespołów Wieńcowych Pl- ACS dowodzą, że Polska poczyniła w ostatnich latach ogromne postępy w leczeniu zawałów serca oraz ostrych zespołów wieńcowych. - Nie udałoby się tego dokonać bez prowadzenia odpowiedniego rejestru - ponieważ tylko mając odpowiednie informacje można podjąć skuteczne działania lecznicze i profilaktyczne - mówił profesor.

W ostatnich latach ogromnie wzrosła na przykład częstość leczenia inwazyjnego (PCI) - zależnie od rodzaju patologii z kilku - kilkunastu procent w roku 2001 do ponad 50-60 proc. w roku 2011. Znacznie spadła śmiertelność wczesna i odległa, a liczba wszczepianych kardiowerterów-defibrylatorów zwiększyła się trzykrotnie. - Jeśli chodzi o leczenie zawałów, to z odległego miejsca, jakie zajmowaliśmy na początku tego wieku, awansowaliśmy na trzecie w Europie - po Szwajcarii i Niemczech - mówił prof. Poloński.

Podkreślił jednak, że nadal nierozwiązanym problemem jest wstrząs kardiogenny. Wciąż opóźniony jest dostęp do nowoczesnego leczenia. Co więcej, skutecznie lecząc zawał, lekarze "produkują" masowo pacjentów z niewydolnością serca - osłabiony zawałem narząd nie radzi sobie z pompowaniem krwi.

Reklama

Prof. Marek Rozentryt ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu przedstawił kroki, jakie należy podjąć do skutecznego leczenia chorych z niewydolnością serca. - Przede wszystkim potrzebny jest dokładny rejestr takich osób - zaznaczył. Obecne szacunki są bardzo niedokładne - wahają się od 1 do 2 milionów. Zdaniem ekspertów w ciągu 20 lat liczba ta wzrośnie o 25 proc. Jakość życia jest w niewydolności serca gorsza niż u pacjentów dializowanych, oczekujących na przeszczep nerki. Jak zauważył profesor, tylko połowa osób z niewydolnością serca przeżyje więcej niż pięć lat - śmiertelność jest dwa razy wyższa niż w raku piersi czy pęcherza moczowego, a także wyższa niż w raku prostaty.

Główny składnik kosztów leczenia niewydolności krążenia - około 69 proc. - stanowi hospitalizacja. Duże oszczędności przy jednoczesnej poprawie sytuacji pacjentów może przynieść poprawa opieki ambulatoryjnej. Chodzi zarówno o przywrócenie zlikwidowanych kiedyś poradni kardiologicznych, jak i lepsze szkolenie lekarzy - ale i edukację pacjentów. W wielu wypadkach równie korzystne wyniki można osiągnąć oddając chorych pod opiekę odpowiednio wyszkolonych pielęgniarek. Wreszcie osoby ze schyłkową niewydolnością serca mogłyby zostać otoczone opieką w placówkach w rodzaju hospicjów - mówił prof. Rozentryt.

- Jednak, jeśli nie wiemy, ilu mamy chorych, nie możemy nawet dokładnie oszacować skuteczności leczenia. Brakuje programu wczesnego rozpoznania niewydolności serca oraz zintegrowanego systemu opieki zapewniającego jej ciągłość - od postawienia diagnozy poprzez opiekę szpitalną, ambulatoryjną rehabilitację, transplantację serca - aż do opieki paliatywnej - stwierdził profesor.

Reklama

Głos zabrał również prof. Jacek Imiela, konsultant krajowy w dziedzinie chorób wewnętrznych, który podkreślił, że nie jest możliwe leczenie niewydolności serca tylko przez lekarza jednej specjalności - zwłaszcza w przypadku osób starszych.

Zdrowie dziennik.pl na Facebooku: polub i bądź na bieżąco >>>

Trwa ładowanie wpisu