Lewatywa z kawy, przykładanie ziaren cieciorki do miejsca celowo skaleczonego, picie wyciągu z huby – to nie przypadki z sali tortur, ale metody „leczenia”, na które decydują zdesperowani pacjenci oczekujący poprawy swego zdrowia.

Reklama

A tych przypadków jest coraz więcej. Tylko w ostatnich tygodniach do Uniwersyteckiego Ośrodka Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków w Krakowie zgłoszono cztery przypadki leczenia niekonwencjonalnymi metodami, które źle skończyły się dla pacjentów.

I tak 70-letnia kobieta z nowotworem jelita grubego leczyła się ziołami niewiadomego pochodzenia, które otrzymała od znachorki. Zamiast działać przeciwnowotworowo, zioła wywoływały silne duszności, które doprowadziły do śmierci pacjentki.

Niestety, najczęściej z alternatywnych terapii korzystają pacjenci z poważnymi schorzeniami, np. z nowotworami. Co gorsze, decydując się na leczenie niekonwencjonalne, często rezygnują z chemioterapii, radioterapii czy operacji.

„Trudno jest oszacować dokładną skalę zjawiska, ponieważ chorzy zazwyczaj wstydzą się powiedzieć lekarzowi o stosowanych metodach tzw. alternatywnych. Jest to jednak problem częsty” – mówi „Dziennikowi Polskiemu” dr med. Wojciech Wysocki z Centrum Onkologii w Krakowie.

Specjaliści zauważają, że są pewne mody na leczenie. Sezonowo pojawiają się „nowości”, na które decydują się chorzy pacjenci.

„Była już moda na stosowanie huby w różnych postaciach, która miała działać antynowotworowo, później wielu pacjentów - zaciągając pożyczki - sprowadzało z Peru zioła wilkakory” – mówi dr n. med. Teresa Weber, specjalista medycyny paliatywnej ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie . „Pacjent ma prawo leczyć się tak jak uważa, ale finansowe skutki tej nieroztropności ponosimy wszyscy, płacąc za leczenie powikłań” – dodaje.