Pojawiło się kolejne ognisko odry (łac. morbilli), tym razem na Pomorzu. Na świąteczną i nocną pomoc do szpitala w Kwidzynie zgłosiły się trzy osoby z podejrzeniem choroby. Lekarze zaraportowali natychmiast te przypadki do pomorskiego oddziału sanepidu. Okazało się, że pacjenci to pracownicy dużego zakładu zatrudniającego 4,5 tys. osób, z czego tysiąc pracuje na jednej zmianie. Niemal połowa przyjechała z Ukrainy, tak samo jak chorzy. To o tyle problem, że część zatrudnionych w firmie może nie być szczepiona, czyli jest bardziej narażona na chorobę i może roznosić ją dalej. Sanepid we współpracy z pracodawcą zaczął szukać wszystkich, którzy mogli mieć styczność z chorymi, żeby podać im w razie czego szczepionki. Taka akcja może być skuteczna w ciągu 72 godzin od kontaktu z zarażonym. Sytuację udało się opanować, ale przy okazji ujawniono kilka problemów, które będą się powtarzać w podobnych przypadkach. Pierwszy to komunikacja – pacjenci porozumiewali się tylko po ukraińsku; na szczęście udało się sprowadzić lekarza mówiącego w tym języku. Następny był problem, kto zapłaci lekarzom, którzy przyjechali do zakładu pracy, aby podać szczepionki (preparaty zapewnił pomorski sanepid). Tu władze miasta wzięły koszty na siebie. Dylematem okazało się też zabezpieczenie przed wirusem przedstawicieli służby zdrowia – lekarze ze szpitala obawiali się zarażenia. I sanepid podjął decyzję, że poda szczepionki personelowi zajmującemu się chorymi. Ostatecznie w Kwidzynie został jeden pacjent, dwaj trafili do szpitala zakaźnego w Gdańsku.
Specjaliści nie mają wątpliwości: należy przygotować się na kolejną falę chorych. – Do końca roku możemy oczekiwać nawet kilkudziesięciu nowych przypadków – uważa Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego. I zostanie pobity rekord liczby chorych. W ostatnim 10-leciu najgorszy pod tym względem był 2016 r., kiedy na odrę zachorowały 133 osoby. W tym roku liczba ta sięga już 150.
Wpływ na to ma spadek poziomu szczepień poniżej 95 proc., czyli progu gwarantującego odporność populacyjną. Dalsze obniżanie może doprowadzić do epidemii. Taki scenariusz jest prawdopodobny, jeśli poziom zaszczepienia spadnie do mniej niż 90 proc.
Ważne jest podjęcie działań, które temu będą przeciwdziałać, i dlatego resort zdrowia zdecydował o przyspieszeniu o cztery lata podawania drugiej dawki szczepionki MMR (chroni przed odrą, świnką i różyczką). Od przyszłego roku ma być aplikowana nie od 10., ale od szóstego roku życia. Eksperci oceniają ten pomysł dobrze, gdyż odra jest szczególnie niebezpieczna dla najmłodszych.
Reklama
Reklama
Ostatnie wydarzenia sprawiły też, że zmienia się podejście Polaków do profilaktyki. – Zgłasza się coraz więcej rodziców dzieci, które mają opóźnienie w podaniu szczepionki, dorosłych, którzy są zaszczepieni jedną dawką lub wcale – komentuje Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie szczepień z Centrum Medycyny Zapobiegawczej i Rehabilitacji.
Na darmowe szczepienie mogą liczyć tylko dzieci. Osoby dorosłe muszą je wykonać na własny koszt, to ok. 150 zł. Nie wszyscy jednak będą mogli się zabezpieczyć przed chorobą. I nie chodzi o to, że może zabraknąć szczepionek, bo tych – jak zapewnia GIS – jest pod dostatkiem. Powodem może być wiek. – Szczepionkę mogą przyjąć osoby urodzone między 1975 r. a 1990 r. Wówczas obowiązywała jedna jej dawka, która dziś może nie chronić w 100 proc. Zaszczepić powinni się też ci, którzy nigdy tego nie zrobili. Pod warunkiem, że nie przebyli już odry. Nie wiadomo, jak długo utrzymuje się pamięć immunologiczna, dlatego osoby w wieku 65 plus mogą być narażone na ponowne zachorowanie. Zanim jednak przyjmą szczepionkę, powinny zrobić test na przeciwciała – tłumaczy Paweł Grzesiowski. To też kosztuje ok. 150 zł.
To wydatek, który nie wszyscy będą w stanie ponieść. Dlatego zdaniem ekspertów należy rozważyć dofinansowanie szczepień. Należałoby też znaleźć szybko rozwiązanie hamujące "import" wirusa z zagranicy. GIS z resortami zdrowia i spraw wewnętrznych pracują nad rozwiązaniami, które mogłyby pomóc w weryfikacji przebytych szczepień, ale także wprowadzeniem dodatkowych szczepień dla przyjezdnych, którzy nie mogą wykazać się wiarygodnym potwierdzeniem, że takie już przyjęli. Część ekspertów uważa, że być może powinni zostać włączeni w to również pracodawcy, żeby np. zatrudniając obcokrajowców wymagali od nich uzupełnienia obowiązkowych w Polsce szczepień.