Prof. Piotr Kuna jest kierownikiem II Katedry Chorób Wewnętrznych oraz Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Uniwersytety Medycznego w Łodzi. Jest też wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych i przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Chorób Metabolicznych.
Mamy znacznie mniej zakażeń z powodu COVID-19, na szczęście, jednak zakażenia dróg oddechowych nie zniknęły, jest ich nawet dość dużo. Na początku maja wykryto w kraju wirusa grypy, a zatem patogen ten wciąż krąży, a sezon grypowy jeszcze się nie skończył. Krążą też wirusy paragrypy, które wcale nie są błahymi zakażeniami, mogą mieć równie ciężki przebieg jak COVID-19 czy grypa.
Prof. Piotr Kuna: Wszystkie wirusy wywołujące stany zapalne górnych i dolnych dróg oddechowych oraz zapalenie płuc, są wirusami, które niesłychanie szybko się zmieniają. Podobnie jak wirusy SARS-CoV-2.
Dlaczego?
Bo nasze płuca są atakowane codziennie przez miliardy drobnoustrojów, a przy tym narażeni jesteśmy na zanieczyszczenia powietrza. Pamiętajmy, że codziennie wdychamy i wydychamy ponad 8 tys. litrów powietrza, a nabłonek oddechowy ma nieprawdopodobne mechanizmy obronne. Nie zawsze jednak daje sobie radę.
Jednak szybko się regeneruje.
Gdy nabłonek oddechowy ginie i się regeneruje, wtedy nasz układ odpornościowy uczy się rozpoznawać wirusy, które już są w naszym organizmie. Z kolei wirusy żeby przeżyć muszą się zmieniać. Podczas tej wymiany nabłonka powstają zatem różnego rodzaju ich mutacje. W infekcjach dróg oddechowych przebiegają one bardzo szybko. Tak jest zarówno w przypadku wirusa grypy, jak wirusa SARS-CoV-2, jak wiemy powstało dużo wariantów tego patogenu.
Nie można temu zaradzić?
Niestety nie ma skutecznych leków antywirusowych. Mamy za to szczepionki. Jeśli zatem chcemy się uchronić przed zakażeniami dróg oddechowych, to stosujmy dostępne szczepionki. Przykładem jest COVID-19 i grypa, na te zakażenia są skuteczne szczepionki. Są też szczepionki przeciwko pneumokokom. Nie ma jednak leków antywirusowych.
Nie wszyscy o tym pamiętają i się nie szczepią. Pacjenci przychodzą do lekarza i co wtedy?
Zgodnie z zaleceniami w razie wystąpienia zakażenia w ogóle nie badamy wirusów. Nie ma takiej potrzeby.
Dlaczego?
Nie ma dla nas znaczenia, jaki to jest wirus. Znaczenie ma to, że trzeba leczyć pacjenta tak, by on tę infekcję przeżył.
Ale wirusa SARS-CoV-2 badaliśmy.
I to na ogromną skalę. Bo mocno się wystraszyliśmy, gdy wirus ten się pojawił. Nie badaliśmy jednak innych wirusów. Nie badaliśmy też współwystępowania wirusa SARS-CoV-2 z innymi wirusami – grypy czy paragrypy. Tak naprawdę nie wiemy zatem czy te najcięższe przypadki były izolowanymi zakażeniami wywołanymi jedynie wirusem SARS-CoV-2, czy też mieliśmy tzw. koinfekcje dwóch lub nawet trzech wirusów, na dodatek z nadkażeniem bakteryjnym. Nie mamy takiej wiedzy.
Trzeba było leczyć tak, żeby pacjent przeżył…
W większym lub mniejszym stopniu to się nam udawało. Uważam jednak, że moglibyśmy tych chorych leczyć skuteczniej, gdyby wszyscy lekarze trzymali się prostych zasad terapeutycznych.
To znaczy?
Najważniejszy jest dobrostan pacjenta. Nie musimy szukać specjalnych leków. Musimy za to dbać o to, żeby pacjent był wydolny oddechowo i sercowo-naczyniowo, dobrze nawodniony i miał prawidłowy układ krzepnięcia krwi. A do tego na ile to możliwe - ruszał się. Zapominamy, że krew w naczyniach, szczególnie w naczyniach żylnych, krąży tylko dzięki głębokiemu i prawidłowemu oddychaniu. Jeśli kładziemy się do łóżka to przestajemy oddychać i wysiadają dwie pompy naczyniowe – pompa mięśniowa i oddechowa, bo oddychamy zbyt płytko.
Co się wtedy dzieje?
Dochodzi do zastoju krwi, a kiedy jest zastój krwi następuje agregacja płytek krwi, w naczyniach powstają zakrzepy i zatory. Było to jedno z najczęstszych powikłań w przypadku COVID-19. Ono nie wynikało jedynie z samej choroby, również z odwodnienia, gorączki i unieruchomienia pacjenta. Tragedia.
Pamiętam, ostrzegał pan przed tym. Jak zatem powinniśmy teraz postępować, jak być lepiej przygotowanym? Bo COVID-19 wróci, podobnie jak inne zakażenie dróg oddechowych, które zresztą występują przez cały rok, z różnym jedynie nasileniem w poszczególnych porach roku.
Dbajmy przede wszystkim o choroby przewlekłe i ogólny stan zdrowia pacjenta. Nie powinniśmy pozwalać takiemu choremu zalegać w łóżku. On powinien być rehabilitowany i masowany. Wydaje mi się, że przekonanie i wiedza o tym powoli dociera do lekarzy. W czwartej fali pandemii w niektórych krajach, takich jak Wielka Brytania, Francja czy Włochy, prawie nie było już zgonów chorych na COVID-19, mimo że było wiele zachorowań, więcej niż w Polsce. Nauczyliśmy się żyć z tą chorobą i tak ją leczyć, żeby pacjenci nie umierali.
Nauczyliśmy się żyć z COVID-19, czy przede wszystkim pomogły masowe szczepienia przeciwko SARS-CoV-2?
Z pewnością szczepienia są niesłychanie ważne, chronią przed ciężką postacią choroby, nie chronią jednak przed samym zakażeniem, szczególnie przed wariantem Omikron. Jednak poza szczepieniami również na skutek kontaktu z tym wirusem zyskaliśmy odporność. Podejrzewam, że w Polsce COVID-19 przechorowało więcej osób niż wskazują na to oficjalne dane. I sądzę, że uzyskaliśmy odporność zbiorową na tego wirusa.
Co będzie dalej?
Wirus ten pozostanie, nadal będzie z nami. Jesienią znowu się obudzi i nastąpi wzrost zakażeń, nie powinien jednak wywoływać już ciężkiej niewydolności oddechowej. I nie powinien być zagrożeniem dla systemu ochrony zdrowia. Pacjentów z tą infekcją należy traktować normalnie, według zasad. Jak ktoś jest chory na grypę lub ma zapalenie płuc to trzeba go izolować, a nie mieszać z innymi pacjentami. Nie należy zatem czynić wyjątków dla jednego tylko wirusa.
A co z paragrypami? Szczepionki przeciwko tym zakażeniom nie ma, a podobno wywołujące je wirusy też mutują i są coraz groźniejsze.
Wiem o tym, na oddziale, w którym pracuję wykorzystujemy panel wielowirusowy pozwalający ocenić, jaki wirus u danego pacjenta wywołuje chorobę. Możemy w ten sposób badać ponad trzydzieści wirusów.
Jakie są wnioski?
W ostatnich trzech miesiącach trafiło do mnie wielu pacjentów w fatalnym stanie, z wysokim CRP w granicach 500 (wskazującym na stan zapalny w organizmie), z prokalcytoniną (monitorującą zakażenia bakteryjne) stukrotnie podwyższoną. Podejrzewałem, że powodem tego jest jakaś paskudna bakteria, grypa albo COVID-19, ale nie. Okazało się, że w wielu tych przypadkach powodem zakażenia był wirus paragrypy, na co do tej pory na ogół nie zwracaliśmy uwagi.
I to jest problem?
Tak, to jest problem, bo są inne wirusy, które nagle się uaktywniły, nie wiadomo z jakiego powodu. Może dlatego, że przez ostatnie dwa lata używaliśmy maseczek i zachowywaliśmy dystans? I nie stykaliśmy się z niektórymi wirusami? Nasza odporność mogła się obniżyć, bo nie byliśmy eksponowani na tzw. podprogowe dawki wirusów. Nasz układ odpornościowy się rozleniwił, „zapominał” o pewnych patogenach. I to może być jedna z przyczyn.
Wracamy do tego, że ważny jest ogólny stan naszego organizmu. Niby wydaje się to być oczywiste, ale w tym ujęciu nabiera większej mocy.
Jeszcze raz powtórzę – ważny jest dobrostan pacjenta i leczenie ogólne. Dopiero potem możemy szukać, z jakim patogenem mamy do czynienia w danym przypadku. Gdy są to bakterie, stosujemy antybiotyki, a w innych zakażeniach, wywoływanych przez wirusy, ważna jest dobra pielęgnacja i dbanie o pacjenta.
Jeśli chodzi o rozleniwienie naszego układu odpornościowego, to nie powinniśmy przesadzać z używaniem maseczek?
To bardzo kontrowersyjne pytanie. Są u nas osoby będące zagorzałymi zwolennikami maseczek ochronnych. Inne z kolei są im przeciwne.
Co powie o tym pan profesor?
Ja powiem tak: jest grupa ludzi, która nie toleruje maseczek. Dajmy im wolność, ale próbujmy też wytłumaczyć, żeby przynajmniej trzymywali dystans i byli odpowiedzialni. Gdy ja mam jakieś dolegliwości to nie idę do pracy, do kina czy w inne miejsce publiczne, tylko się izoluję. To rodzaj pewnej kultury zdrowotnej, którą powinniśmy zbudować, odpowiedzialności za siebie i za innych. Jest wielka metaanaliza przeprowadzona przez Cochrane (niezależną międzynarodową organizacją typu non-profit) z wykorzystaniem kilkudziesięciu badań dotyczących używania maseczek w przypadku infekcji wirusowych dróg oddechowych. Pokazała ona, że ta metoda prewencji jest nieskuteczna.
To dość zaskakujące…
Tak, ale trzeba też powiedzieć, w jaki sposób wiele osób używa maseczek. Maseczki FFP2 i FFP3, czyli te o podwyższonym stopniu wychwytywania małych cząstek z powietrza, ściśle przylegających do twarzy i wymienianych co dwie, trzy godziny, są absolutnie skuteczne. Jeśli ktoś decyduje się na taką ochronę, to bardzo dobrze. Taka metoda jest skuteczna.
A inne metody?
Powszechne noszenie różnych rzeczy nazywanych maseczkami, ale nawet tzw. maseczki chirurgiczne, na dodatek założone tylko na usta albo pod brodą przed niczym nie chronią. To tylko takie udawanie - noszę maseczkę.
Czy maseczki nie powinny nosić przede wszystkim te osoby, które są zakażone, mają nawet zwykłe przeziębienie, by chronić innych? Tak jak jest to przyjęte na przykład w Japonii.
Optuję za tym, żeby osoby chore lub przeziębione stosowały samoizolację przynajmniej przez 3-5 dni i nie kontaktowały się z innymi. To byłby najlepszy sposób. Co do Japonii, tam w miejscach publicznych często przebywa się w tłoku, w dużej bliskości. A maseczki używa się choćby po, żeby nie chuchać innym w nos, mają zatem dość wszechstronne zastosowanie.
Jaka rada dla nas, Polaków?
Przede wszystkim warto unikać, na ile to możliwe, dużych skupisk ludzi. Badania pokazują, że przy normalnym funkcjonowaniu, gdy nie śpiewamy i nie krzyczymy, na przykład w tłumie na stadionie, nie ma większego zagrożenia. Podczas śpiewu i krzyku aerozole są wyrzucane na odległość 5 m, a w trakcie rozmowy – na 1,5 m. Można zatem siedzieć przy stole i chodzić obok siebie bez większego zagrożenia.
Podobno żaden z pana pacjentów nie umarł?
To prawda, dla mnie to potwierdzenie, że to co mówię i robię, jest skuteczne. I zapewniam, że nie leczyłem amantadyną ani żadnym innym „cudownym lekiem”. Stosowałem jedynie to, co ma udowodnione działanie i udowodnioną skuteczność.
Rozmawiał Zbigniew Wojtasiński