Czas potrzebny na stworzenie leku oraz wprowadzenie go na rynek jest długi – średnio 12 lat. Koszty są ogromne – sięgają nawet 8 mld zł. Tak podaje Infarma, Związek Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych. Najtrudniejsza – i najkosztowniejsza – część procesu to badania: laboratoryjne, na zwierzętach i w końcu testy na ludziach.
Cała ta procedura służy weryfikacji, czy produkt leczy chorobę, do której został opracowany. Oraz – co równie ważne – czy nie szkodzi. Jaka byłaby korzyść ze skutecznego preparatu kardiologicznego, jeśli jednocześnie niszczyłby nerki?
Gdy specyfik przejdzie testy, trafia do sprzedaży. Ale wcześniej państwowe instytucje muszą jeszcze ustalić, w jakich przypadkach może być stosowany. Chodzi o to, by medycy mieli klarowne instrukcje: w chorobie X można go podawać, ale przy schorzeniu Y nie wolno. Tyle teoria. Pandemia sprawiła, że nie wytrzymuje ona zderzenia z rzeczywistością.
Reklama
Do walki z wirusem SARS-CoV-2, na którego nie wynaleźliśmy jeszcze ani leku, ani szczepionki, coraz chętniej wykorzystywane są medykamenty używane w leczeniu zupełnie innych schorzeń. A urzędnicy na całym świecie zaczynają mówić, że skoro zjadliwy wirus z Wuhanu pokazał naszą bezradność, musimy zacząć działać niekonwencjonalnie.
– To, co teraz robimy, w zwykłych warunkach byłoby nie do pomyślenia, ale desperacja bierze górę – mówi nam dr David Gortler, który niemal 20 lat przepracował na wysokich stanowiskach w FDA (Food and Drug Administration, amerykańska federalna Agencja ds. Żywności i Leków), był wykładowcą na uniwersytetach Yale i Georgetown, a dziś jest doradcą ds. bezpieczeństwa lekowego w Heartland Institute.