"Zwracamy się z serdeczną prośbą o poinformowanie sekretariatu szkoły, czy Państwo albo Państwa dzieci podróżowały (lub były w bliskim kontakcie z kimś, kto podróżował) do Włoch lub Chin w ciągu ostatnich dwóch tygodni ferii zimowych. Jeżeli podróżowali Państwo (lub byli w bliskim kontakcie z kimś, kto podróżował) do Włoch lub Chin, prosimy o pozostanie w domu" – taką informację dostali rodzice dzieci z jednej z niepublicznych szkół.
Uczniowie pod obserwacją
W szkole Przymierza Rodzin w Warszawie dyrekcja apeluje, żeby dzieci, które były w zagrożonym regionie i kaszlą, mają gorączkę albo katar, zostały w domu i poszły do lekarza. W innej z placówek dyrekcja przed wejściem mierzy dzieciom temperaturę. "Koronawirus wymknął się z Azji i jest już w Europie. Ostatnie sygnały z Włoch są szczególnie niepokojące, zważywszy że bardzo dużo naszych uczniów właśnie wróciło z nart we Włoszech. W tej sytuacji należałoby zamknąć szkołę na cztery spusty, ale trudno to zrobić bez wyraźnej decyzji obecnych władz oświatowych. Podjąłem zatem decyzję, aby codziennie mierzyć temperaturę wszystkim uczniom około godz. 9 i przyglądać się objawom wskazującym na stan chorobowy: katar, kaszel, bóle mięśni" – napisał dyrektor do rodziców.
Choć większość opisywanych sytuacji dotyczy szkół niepublicznych, w placówkach publicznych pojawiają się podobne pomysły. W jednym z publicznych przedszkoli w stolicy również mierzy się dzieciom temperaturę przed wejściem do sali. Rodzice przedszkolaków i uczniów z jednej strony wykazują wyrozumiałość, ale mają kłopot. – Dziecko lada moment ma test ósmoklasisty, jak nadrobi te dwa tygodnie nauki? – pyta jedna z matek. Czy można odsyłać uczniów do domów? MEN nie udziela jednoznacznej odpowiedzi i kieruje do strony głównego inspektora sanitarnego (GIS), który informuje, że "obecnie nie ma uzasadnienia dla podejmowania nadmiernych działań typu kwarantannowanie osób powracających z regionów północnych Włoch, odmawianie udziału w zajęciach szkolnych oraz zamykanie szkół".
– Dyrektor szkoły państwowej powinien najpierw skontaktować się w tej sprawie z urzędem dzielnicy, a ten z biurem edukacji w urzędzie miasta. Dopiero po uzyskaniu zgody jednostki nadzorującej szkoła może odmówić przyjęcia dziecka czy dzieci – tłumaczy Donata Wancel, rzecznik prasowy warszawskiego Żoliborza. – Takim dzieciom trzeba zagwarantować naukę – dodaje. Trudno oczekiwać, że nauczyciele przyjdą do ucznia do domu. Dlatego zdaniem ekspertów najwyższy czas powołać sztab kryzysowy, który wypracuje rozwiązania na wypadek, gdyby faktycznie doszło do zamykania szkół przed dziećmi będącymi w izolacji.
W kontakcie z GIS
MEN przyznaje, że zgodnie z przepisami dyrektor szkoły odpowiada za bezpieczeństwo uczniów, a podejmowane przez niego działania muszą być adekwatne do sytuacji i zgodne z obowiązującymi procedurami. Podkreśla też, że w zakresie bezpieczeństwa zdrowotnego szkoły powinny się stosować do wytycznych Ministerstwa Zdrowia i GIS. Rzeczniczka MEN Anna Ostrowska dodaje, że dyrektor przed podjęciem decyzji powinien się skontaktować ze stacją sanitarno-epidemiologiczną w celu uzyskania bieżących informacji o zasadach postępowania.
W tej kwestii pojawiają się także wątpliwości związane z ochroną danych osobowych. – RODO w tej sytuacji nie będzie stosowane, jeżeli przedszkole czy szkoła nie odnotowuje, jaką temperaturę ma dane dziecko, a jedynie sprawdza, czy jest podwyższona. Gdyby jednak powstawała ewidencja z przypisaniem do każdego dziecka jego temperatury ciała, mielibyśmy naruszenie RODO. Podobna sytuacja miałaby miejsce, gdyby wyniki pomiaru temperatury poznawały inne dzieci, rodzice lub osoby trzecie – tłumaczy Adam Klimowski z kancelarii Jamano.
Nowe laboratoria
Klimowski dodaje, że przedszkole publiczne nie może odmówić przyjęcia dziecka lub odesłać go do domu tylko na podstawie zmierzenia temperatury, bez zaświadczenia lekarskiego. Takie działanie naruszałoby zasady ochrony danych osobowych i przepisy oświatowe. – W wypadku bardzo wysokiej gorączki lub innego pogorszenia stanu zdrowia przedszkolaka obowiązkiem personelu jest wezwanie rodzica lub pomocy medycznej. Nie można jednak podejmować działań wątpliwych medycznie, które przyczyniają się jedynie do nakręcania paniki – dodaje Klimowski.
Na razie powstaje za to sześć nowych laboratoriów, w których będą wykonywane testy na Covid – w Gdańsku, Katowicach, Olsztynie, Poznaniu, Rzeszowie i we Wrocławiu. Obecnie są dwa, oba w stolicy. Zakupiono 5 tys. testów, a w każdym istniejącym punkcie można zrobić ok. 30 badań na dobę. Urzędnicy przekonują, że w razie potrzeby liczba takich miejsc będzie zwiększona. W tym samym czasie resort zdrowia zakazał komercyjnych badań na obecność koronawirusa. Przez kilka dni były one możliwe w jednym z ośrodków i kosztowały 500 zł.
Po taką możliwość sięgały osoby powracające z Azji czy Włoch bez objawów, które stanowiłyby podstawę do wykonania badań w ramach NFZ. Te są robione osobom, które wróciły z zagrożonych regionów i mają gorączkę oraz problemy z oddychaniem. Teraz takiej opcji nie będzie, bo – zastrzega resort – mają one być dostępne bezpłatnie, ale wyłącznie dla osób, które mają wskazania. "Planowałem zrobić badanie, ale dowiedziałem się, że szpital dostał wytyczne z ministerstwa, iż ma zaprzestać komercyjnych badań" – napisał do nas jeden z czytelników.
Szpitale niegotowe
– Polskie szpitale nie są gotowe na przyjęcie chorych z koronawirusem. Trzeba ich odizolować i zapewnić specjalną opiekę. Tymczasem w szpitalach innych niż zakaźne nie jest to możliwe. Brakuje miejsca i profesjonalnych środków ochrony dla lekarzy – tłumaczy Andrzej Ciołko, rzecznik Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Lublinie. Poza tym nie można zapominać o tym, że w zwykłych szpitalach są osoby po przeszczepach albo chorzy onkologicznie. Ryzyko rozprzestrzenienia się choroby jest zatem wysokie.
WHO i GIS podkreślają, że kwarantanna jest zalecana dopiero w momencie, kiedy choroba pojawi się w danym kraju. W Polsce nadal jej nie ma. Jeden z inspektorów sanitarnych podkreśla, że zamykanie szkół, badania prywatne i przychodzenie do szpitala osób zdrowych to objawy napędzania paniki, do której nie ma podstaw. Minister zdrowia Łukasz Szumowski przyznaje, że choć koronawirusa nadal w Polsce nie ma, to na pewno się pojawi. Stąd działania prewencyjne na granicach.
Lotniska w gotowości
– Od wtorku na Lotnisku Chopina w Warszawie jest prowadzona kontrola temperatury wszystkich pasażerów przylatujących bezpośrednio z Włoch i Chin – wyjaśnia Piotr Rudzki, rzecznik Portów Lotniczych. – Jeśli ktoś przylatuje niebezpośrednio, zakładamy, że zostanie zbadany na lotnisku przesiadkowym. Osoby z podwyższoną temperaturą zostaną skierowane na dodatkowe badania na lotnisku. Będzie się to odbywało w taki sposób, by pasażerowie potencjalnie podejrzani o zarażenie nie mieszali się z innymi w karetce, w samolocie albo w oddzielnym pomieszczeniu – dodaje.
Podobne środki wdrożono na lotnisku w Krakowie. – Prowadzimy akcję informacyjną wśród pasażerów przylatujących z rejonów zagrożonych wirusem. Od wtorku mierzona jest także temperatura wszystkim pasażerom przylatującym z północnych Włoch – mówi Natalia Vince, rzeczniczka lotniska w Balicach. O sytuację na granicach spytaliśmy też przedstawicieli rządu. – Robimy wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo Polakom – przekonuje DGP Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera.
Czy zostaną wprowadzone dodatkowe kontrole na granicach? – pytamy. – W zależności od rozwoju wydarzeń będziemy podejmować takie decyzje, ale na razie nie ma takiej potrzeby – odpowiada. W przypadku podjęcia takiej decyzji Straż Graniczna może przywrócić kontrole w ciągu kilku godzin. Ostatnio kontrole przywrócono rok temu przy okazji warszawskiej konferencji dotyczącej Bliskiego Wschodu. Od wczorajszego wieczora miano za to wysyłać SMS-y informacyjne do wszystkich, którzy przekraczają granice Polski. Gdy zamykaliśmy to wydanie DGP, informowano o 80,3 tys. zarażonych koronawirusem, głównie w Chinach. Jak dotąd zmarło 2698 osób.