Producenci liczą na to, że sprawą zainteresuje się Komisja Europejska. Tylko bowiem ogólnounijne, wspólne działania mogą ograniczyć uzależnienie Starego Kontynentu od produkcji substancji czynnych w Azji.
Unia Europejska nie może dłużej być lekowym zakładnikiem
Organizacja zrzeszająca czołowych europejskich producentów leków apeluje do KE o szybkie podjęcie prac nad uniezależnieniem przemysłu farmaceutycznego od chińskiego widzimisię.
Medicines for Europe, organizacja zrzeszająca czołowych europejskich producentów leków generycznych, ostrzega Komisję Europejską przed konsekwencjami przymykania oczu na kłopot uzależnienia kontynentalnego rynku od produkcji substancji czynnych z Azji. Zdaniem przedsiębiorców, jeśli w ciągu kilku miesięcy unijni decydenci nie przedstawią spójnego programu, kryzys lekowy, z którym zmagaliśmy się na przełomie czerwca i lipca 2019 r., może powrócić ze zdwojoną siłą.
– Nadchodzący rok może okazać się krytyczny. Jeśli Komisja Europejska nie zadziała, to możemy stanąć przed obliczem prawdziwej wojny lekowej, w której kraje będą walczyć o to, który z nich zdobędzie dla swoich obywateli największą ilość leków – wskazuje Łukasz Waligórski, farmaceuta i redaktor naczelny branżowego portalu Mgr.farm. I dodaje, że Medicines for Europe rzeczywiście zrzesza największych producentów farmaceutyków. A jeśli oni proszą Komisję Europejską o interwencję, to sprawa musi być poważna.
– Wygląda na to, że rynek nie jest w stanie samodzielnie poradzić sobie z sytuacją. I chce, aby w razie kolejnego kryzysu lekowego decydenci unijni nie mogli powiedzieć, że nie byli ostrzegani – sądzi Waligórski.
Interes Pekinu
Niemal 80 proc. leków sprzedawanych w Europie ma w swym składzie substancję czynną (czyli najistotniejszy składnik) produkowaną w Azji. W praktyce więc zażywamy leki chińskie i hinduskie, a nie niemieckie, francuskie czy polskie. W czerwcu 2019 r. DGP poinformował, że kilkanaście wielkich fabryk w Państwie Środka zostało zamkniętych "Chiński problem polskich pacjentów" (DGP z 17 czerwca 2019 r.). Powołaliśmy się na słowa Li Ganjie, chińskiego ministra ekologii i środowiska, który poinformował tamtejszy biznes farmaceutyczny o potrzebie większej dbałości o środowisko.
– Trudno się dziwić Chińczykom. Przy produkcji substancji czynnej mamy do czynienia z syntezą chemiczną, która jest "brudna". Widocznie Chiny doszły do wniosku, że czas ograniczyć zarobek na sprzedaży surowca, a zadbać o swoje środowisko – mówił nam wówczas prof. Zbigniew Fijałek z WUM, dyrektor Narodowego Instytutu Leków w latach 2005–2015.
Okazało się, że sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Z jednej strony Chińczycy zaczęli dostarczać mniej substancji. Z drugiej niektórzy producenci po dowiedzeniu się o źródle kłopotów zaczęli reglamentować dostęp do swoich produktów, by w pierwszej kolejności zapewnić je obywatelom państw, z których sami pochodzą. Na początku lipca w Polsce brakowało już ok. 500 leków.
Konieczne działania
Dziś sytuacja jest lepsza. I właśnie przed uśpieniem czujności przestrzega Medicines for Europe. Apeluje w związku z tym, by w pierwszych 100 dniach działania Komisja Europejska w nowym składzie zaproponowała zmiany w unijnym sektorze farmaceutycznym. Przede wszystkim – by znaleźć rozwiązanie, które uniezależni Europę od produkcji w Azji. Producenci zarazem przestrzegają przed wymuszaniem na nich poszukiwania rozwiązań problemu. Trudności bowiem mają przede wszystkim podłoże polityczne, a nie biznesowe.
– Jeśli produkcja surowców nie zostanie przeniesiona na teren UE, to bezpieczeństwo lekowe polskich pacjentów będzie zagrożone – twierdzi Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego. I wyjaśnia, że chińskie fabryki musiały zainwestować gigantyczne pieniądze, aby spełnić nowe wymogi środowiskowe. Część z nich upadła. Rentowność pozostałych w każdej chwili może stanąć pod znakiem zapytania. W efekcie ilość produkowanych substancji czynnych została zmniejszona.
– I niestety, kiedy pojawi się kryzys lekowy, chińskie fabryki w pierwszej kolejności zaopatrzą własnych obywateli, potem rynki sąsiadujące, następnie te bardzo lukratywne, jak np. Stany Zjednoczone, a dopiero potem – jeśli w ogóle będzie taka możliwość – Unię Europejską. A i tak dla międzynarodowych koncernów farmaceutycznych polscy pacjenci nie będą wówczas priorytetem – wieszczy Misiewicz-Jagielak.