Rośnie liczba zagrożeń będących efektem nonszalanckich zachowań w salonach tatuażu i kosmetycznych, co prowadzi do wzrostu liczby zakażeń. Chcemy temu zapobiec – tłumaczy szef Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jarosław Pinkas. GIS rusza z akcją „Nie trać zdrowia dla urody”, w ramach której mają być przyznawane specjalne certyfikaty z obrazkiem żaby tym salonom, w których nie dochodzi do powikłań.
Oprócz tego ruszą akcje edukacyjne. Resort zdrowia też chce wprowadzić przepisy, w których określi, jakie narzędzia mogą być stosowane w gabinetach. Można będzie stosować wyłącznie „czyste i technicznie sprawne wyroby oraz narzędzia, w stopniu zapewniającym ochronę przed szerzeniem się zakażeń i chorób zakaźnych”. Co to znaczy? Że muszą być one sterylne, jeśli ich stosowanie narusza lub może naruszyć ciągłość tkanek ludzkich lub wiąże się z kontaktem z błoną śluzową. Dlatego konieczne ma być poddawanie ich dekontaminacji w sterylizatorach parowych we własnym zakresie lub w zewnętrznej firmie. Przy okazji kontroli będzie może zażądać dokumentacji dotyczącej sterylizacji.
Ustawa jest już w konsultacjach. Ale to nie jedyny plan resortu. Ministerstwo chce też prawnie uregulować rynek medycyny estetycznej. Zastanawia się nad jej włączeniem do katalogu umiejętności lekarskich. To oznacza, że zabiegi związane z ingerencją w tkanki powłok skórnych będą mogły być wykonywane wyłącznie przez lekarzy jako przedstawicieli grupy zawodowej legitymującej się specjalistycznym zakresem wiedzy teoretycznej i praktycznej.
Reklama
Zdaniem ministra zdrowia nowe przepisy są potrzebne, bo rośnie liczba zakażeń i chorób zakaźnych u osób, które korzystają z usług pielęgnacji i zdobienia ciała. Jak wylicza resort zdrowia, do zagrożeń zalicza się wirusowe zapalenie wątroby typu B spowodowane zakażeniem wirusem HBV, wirusowe zapalenie wątroby typu C wywołane zakażeniem wirusem HCV oraz zakażenie wirusem HIV. Do zakażenia wirusami HCV, HBV i HIV dochodzi głównie poprzez krew.
Zagrożenie jest tym większe, że tego typu gabinetów przybywa. Szacuje się, że obecnie działa ponad 100 tys. firm świadczących usługi kosmetyczne i fryzjerskie. Najdynamiczniej rozwija się segment usług depilacji i pielęgnacji paznokci. Eksperci wyceniają wartość tego rynku na 1,5–2 mld zł, a dynamikę wzrostu na ponad 10 proc. rocznie. Prawdziwą plagą stały się wyspy stylizacji paznokci w centrach handlowych, obok przejść dla pieszych czy w innych ciągach komunikacyjnych.
Ich problem polega na tym, że nie mają dostępu do bieżącej wody. Z tego powodu nietrudno o zakażenie. Same rękawiczki nie wystarczą. Przed każdą nową klientką stylistka powinna umyć ręce, a tego nie robi. A centra handlowe są wylęgarnią chorób. Spotkamy tam jedne z największych ognisk bakterii kałowych – mówi jeden z ekspertów GIS. Eksperci dowodzą, że wpływ na wzrost liczby zakażeń wirusowym zapaleniem wątroby typu C mają właśnie gabinety kosmetyczne, zwłaszcza manicure.
Od stycznia do maja tego roku zanotowano już 1528 przypadków, a w analogicznym 2018 r. – 1527, podczas gdy jeszcze tym samym czasie 2010 r. było ich jedynie 887. A koszty leczenia związane z leczeniem WZW typu C są gigantyczne. Około 20 mln zł rocznie jest wydawanych na przeszczepy i leczenie. Do tego dochodzi drugie tyle na leczenie powikłań w postaci raka wątrobowokomórkowego. Ale gabinety są też miejscem, w którym może dojść do zarażenia HIV. W tym roku w kraju odnotowano już 610 nowych przypadków wobec 538 w podobnym okresie 2018 r. i zaledwie 275 między styczniem i majem 2010 r.
Obserwuję 30-proc. wzrost liczby pacjentów z zakażeniami i innymi powikłaniami po zabiegach. Ich powodem są coraz częściej wizyty w salonach kosmetycznych – tłumaczy prof. n. med. Irena Walecka, dermatolog. I dodaje, że zdarzają się przypadki pacjentek, którym w gabinecie wstrzyknięto kwas hialuronowy w gałkę oczną, co może prowadzić do ślepoty. – Często kosmetyczki zaprzeczają, jakoby popełniły błąd, przez co nie kierują od razu swojej klientki czy klienta do lekarza. To sprawia, że ten zwraca się po pomoc do fachowca za późno, gdy doszło już np. do martwicy tkanki – dodaje Walecka.
Jej zdaniem właśnie dlatego potrzebne jest doregulowanie rynku. Walecka zapewnia, że środowisko medyczne zabiega o nie od lat. Zwraca też uwagę na niewystarczającą sterylizację narzędzi wykorzystywanych w gabinetach oraz to, że używa się w nich coraz częściej kosmetyków bez certyfikatów, co wpływa na jakość zabiegów. – Klientki interesuje cena. Nie budzi ich podejrzenia zabieg kwasem hialuronowym za 250 zł, choć sam kwas kosztuje 500 zł – dodaje.

Zdaniem ekspertów kluczowa w poprawie bezpieczeństwa będzie edukacja klientów, bo to oni mogą wymóc na firmach przestrzeganie zasad.