Likwidacja NFZ kończy kompetencyjny klincz między funduszem a resortem zdrowia – minister weźmie na siebie całą odpowiedzialność. Przejmie też część działań funduszu, a oddziały tej instytucji zostaną zastąpione przez wojewódzkie urzędy zdrowia (WUZ). Wraz z NFZ zniknie składka zdrowotna. Opieka zdrowotna finansowana będzie z części PIT oraz m.in. dotacji budżetowych.

Reklama

Kto tym zarządzi

Narodowa służba zdrowia ma m.in. zabezpieczać powszechny i równy dostęp do świadczeń gwarantowanych w poradniach i szpitalach, podstawowej opieki zdrowotnej, medycyny ratunkowej, profilaktyki, leków. Zajmą się tym m.in. wojewódzkie urzędy zdrowia, inspekcja farmaceutyczna, urząd rejestracji leków i inne podległe ministrowi jednostki. Proponowane rozwiązania przypominają system brytyjski.

Na razie wiemy m.in., że wbrew temu, co zapowiadał przed wyborami PiS, to nie wojewodowie przejmą kompetencje oddziałów NFZ, a wojewódzkie urzędy zdrowia podległe resortowi zdrowia. Jak będzie wyglądać podział ról? MZ zostawi sobie część kompetencji NFZ, m.in. zabezpieczenie finansowania leków, wyrobów oraz świadczeń medycznych. Także rozliczanie leczenia Polaków za granicą oraz obcokrajowców w Polsce i prowadzenia części systemów informatycznych. Również minister będzie dzielił pieniądze między regiony.

Do zadań WUZ-ów będzie należało gros dotychczasowych obowiązków oddziałów funduszu: to one będą wybierać świadczeniodawców, którzy leczą pacjentów z danego województwa, będą też nadzorować wykonywanie zadań przez placówki medyczne, kontrolować wydawanie recept i zwolnień lekarskich. Minister Radziwiłł nie ukrywa, że przejmą przynajmniej część pracowników NFZ. Pewnie będą też w tych samych siedzibach. Co ważne, szefowie WUZ będą wybierani w otwartych konkursach, a powoływać i odwoływać ich będzie minister. To, ile pieniędzy dostanie region, będzie zależeć m.in. od liczby i struktury wiekowej mieszkańców, zachorowalności oraz map potrzeb zdrowotnych.

Wizyta u lekarza w przychodni będzie wymagała tylko okazania dokumentu tożsamości. W przypadku placówek całodobowych i szpitali (czyli tam, gdzie terapia jest droższa) WUZ będzie elektronicznie potwierdzał nasze uprawnienie do leczenia (czyli w praktyce sprawdzał, czy faktycznie mieszkamy w Polsce).

Reklama

Z kolei za szeroko rozumianą profilaktykę i promocję zdrowia odpowiadać będzie nowo powołany Urząd Zdrowia Publicznego, który też zacznie działać już od nowego roku (przejmie m.in. niektóre zadania sanepidu).

Jak z finansowaniem

Zadanie w tym zakresie przejmie nowy Państwowy Fundusz Celowy "Zdrowie". Najwięcej obaw budzi to, że będzie on zasilany już nie z naszych składek zdrowotnych, lecz z budżetu państwa. To rodzi ryzyko, że inne wydatki, np. na pomoc społeczną, wojsko czy edukację, mogą być ważniejsze. Zapobiec temu ma sztywne wpisanie w ustawę, jaka część PIT trafi na zdrowie (w projekcie jest tu puste miejsce, resort finansów to skalkuluje) oraz zapis o wysokości nakładów względem PKB. W 2025 r. publiczne wydatki na zdrowie mają osiągnąć poziom minimum 6 proc. produktu krajowego brutto. W tym roku będzie to ok. 4,4 proc. Przy tym dochodzić do tego poziomu mamy szybciej, niż rząd zapowiadał w lipcu. W 2018 r. przewidywano 4,58 proc., podczas gdy w projekcie ustawy wpisano 4,74 proc. W 2020 r. planowano 4,99 proc., a nowy plan przewiduje 5,1 proc.

To może poprawić dostępność świadczeń, ale niekoniecznie musi. Ponieważ niedobory finansowe w ochronie zdrowia są bardzo duże, co widać choćby po limitowaniu liczby świadczeń i kolejkach. A społeczeństwo się starzeje i potrzeby rosną. Na dodatek trzeba znaleźć pieniądze na znaczące podwyżki dla pracowników medycznych, którzy nie tylko strajkują, ale i emigrują. O problemie wiadomo od lat i nawet na tzw. białym szczycie za rządów PO-PSL eksperci, partnerzy społeczni i ówczesny premier Donald Tusk ustalili, że składka na zdrowie musi wzrosnąć z 9 proc. wynagrodzenia do 10 proc., ale tego nie zrealizowano. Przyznanie prawa do leczenia wszystkim mieszkańcom Polski, też obcokrajowcom, jeszcze bardziej podniesie koszty systemu. – Jeśli nie zaczniemy natychmiast zwiększać środków na służbę zdrowia, za kilka lat konieczny będzie dramatyczny wzrost nakładów, bo system będzie skrajnie niedoinwestowany – mówił prof. Romuald Krajewski, wiceszef Naczelnej Rady Lekarskiej na konferencji "Priorytety w ochronie zdrowia 2017 roku". Podobnego zdania są inni eksperci. W znaczący wzrost nakładów jednak wątpią. Skąd pieniądze mają znaleźć się teraz? To niestety wciąż nie jest jasne.

Minister Radziwiłł zapewniał w zeszłym tygodniu na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego, że obciążenia obywateli – uwzględniając obecną składkę i podatek – nie wzrosną. Teraz płacimy 9 proc. pensji, ale aż 7,75 proc. odliczamy z PIT. Eksperci uważają, że aby nowy system się bilansował, obciążenia muszą wzrosnąć o 1–1,5 pkt proc. Są jeszcze inne możliwości – jeśli składkę zastąpi PIT, to płacić na zdrowie będą pracujący na umowach o dzieło, wzrosnąć może też kwota ściągana od przedsiębiorców (zacznie zależeć od dochodów). W projekcie nie określono, co ze składkami od rolników.

Kłopoty murowane?

Zdaniem premier Beaty Szydło reforma zdrowotna to największe wyzwanie, przed jakim stanie rząd w tym roku. Faktycznie, zmian organizacyjnych ma być wiele, a grafik jest bardzo napięty. Pamiętając chaos, jaki towarzyszył wprowadzaniu kas chorych, a potem ich likwidacji i powoływaniu NFZ, można spodziewać się perturbacji. Zmieni się m.in. system organizacji administracji rządowej odpowiedzialnej za kontraktowanie i nadzór realizacji świadczeń, będą nowe zasady finansowania, przekształceniu ulegną też inne urzędy. Większość zmian wejdzie w życie za niecały rok. A jeszcze w międzyczasie – od 1 lipca – ma zacząć obowiązywać sieć szpitali zmieniająca zasady opłacania świadczeń.

– Reforma służby zdrowia nie jest łatwa. Naszym celem jest zmiana systemu tak, by zabezpieczyć potrzeby pacjentów — twierdzi premier Szydło. – Wprowadzamy reformę m.in. po to, aby skrócić oczekiwanie pacjentów na pomoc lekarską. Uważam, że w Polsce kolejki są za długie – mówiła premier Szydło. Ale Radziwiłł przypomina, że nie od razu da się to zrobić. Polska potrzebuje m.in. większej liczby lekarzy i innych specjalistów medycznych, trzeba ich wykształcić. Wzorem innych państw ma też mocniej postawić na podstawową opiekę zdrowotną. Ale do tego wszystkiego trzeba pieniędzy. O tych zaś decyduje resort finansów, a nie zdrowia.