Nowelizacja ustawy refundacyjnej, nad którą kończą się prace w resorcie zdrowia, ma zrewolucjonizować sposób tworzenia listy leków, do których dopłaca państwo. Dziś znikome są szanse, by pieniądze z budżetu poszły na kosztującą np. 1 mln zł terapię dla kilku pacjentów w kraju. To ma się zmienić. W przypadku chorób ultrarzadkich urzędnicy nie będą też stosować sztywnych reguł ekonomicznych: mają tylko analizować przedstawione przez producenta uzasadnienie żądanej ceny.
Nowe przepisy mają także pozwolić chorym, którzy wyczerpali już wszystkie dostępne możliwości leczenia, na stosowanie terapii jeszcze niezarejestrowanych. Obecnie jest to zakazane. Wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda tłumaczy, że dziś chorzy cierpiący na niektóre choroby mają podwójnego pecha: nie dość, że firmom farmaceutycznym nie opłaca się produkować dla nich leków, to gdy takie powstaną, budżet nie chce ich refundować, bo są za drogie. To jednak dla chorych tylko światełko w tunelu – projekt bowiem nie określa, ile pieniędzy i z jakiej puli państwo będzie skłonne przeznaczyć na niestandardowe terapie.
Resort zdrowia chce też dać sobie możliwość szybkiego usuwania leków z list refundacyjnych, jeżeli odkryje nieprawidłowości. Obecnie proces ten trwa nawet do 9 miesięcy. Będzie też wprowadzona nowa kategoria odpłatności za leki refundowane: 15 proc. Obecnie najmniejsza wynosi 30 proc.
Nowe zasady mają również zachęcać koncerny farmaceutyczne do inwestowania w Polsce. Te, które płacą u nas podatki, prowadzą badania oraz rozwijają biznes, otrzymają lepsze warunki. Zaangażowanie w rozwój polskiej gospodarki ma oceniać Ministerstwo Rozwoju.
Projekt trafi teraz do konsultacji. To pierwsza tak duża nowelizacja ustawy refundacyjnej od 2012 r. Zmiany mogą zacząć obowiązywać od 2017 r.