O kleszczach i boreliozie pisze się zwyczajowo na początku wiosny, kiedy rozgrzane promieniami coraz mocniej świecącego słońca pajęczaki zaczynają atakować. W Polsce jest najczęściej spotykany jest gatunek lxodes ricinus - to one sprzedają nam ową niebezpieczną chorobę. Wprawdzie ich aktywność jest największa wiosną i latem, ale to wcale nie oznacza, że idąc pobiegać do lasu lub parku, przechadzając się zadrzewionymi alejami, odwiedzając zmarłych na cmentarzu jesteśmy bezpieczni. Kleszcze nie śpią, są może nieco powolniejsze, ale ciągle głodne. I chętnie się pożywią naszą krwią, przy okazji wpuszczając do niej krętka Borrelia burgdorferi - bliskiego krewniaka bakterii wywołujących m.in. kiłę i gruźlicę.

Reklama

Klesz-roznosiciel jest organizmem silniejszym, niźli by się wydawało. Jego cykl rozwojowy trwa 2-3 lata i świetnie znosi zmiany temperatury. Aby przeszedł w stan swoistego uśpienia, potrzebne są naprawdę spore mrozy - temperatura nawet ciut powyżej zera nie sprawia, aby przestał szukać posiłku. W dodatku w swoim cyklu rozwojowym ten pajęczak przechodzi różne stadia i przeobrażenia. Z jaja wykluwa się larwa, która po pierwszym żerowaniu przeistacza się w nimfę. A ta dopiero po kolejnym posiłku osiąga stadium dojrzałego owada. Uwaga! Kleszcz w każdym stadium rozwojowym musi wyssać krew kręgowca, aby móc przejść do stadium następnego.

Przy czym najczęstszym przekaźnikiem boreliozy są właśnie nimfy. Maleńkie, wielkości ziarenka piasku, niemal przeźroczyste - trudno je zauważyć. Dużo trudniej, niż dorosłego owada. Są wprawdzie najbardziej agresywne w rejonie maja-czerwca, ale to wcale nie znaczy, że teraz żadna z nich nas nie zauważy. Zwłaszcza, że dysponują superczułym narzędziem, zwanym narządem Hallera - za pomocą niego wyczuwają CO2, wydzielany przez żywe organizmy, oraz wstrząsy. Gnieżdżą się zwykle na niewielkich wysokościach, do 1-1,4 m. Ale kiedy wyczują żywiciela spadają i... zaczynają wędrówkę w poszukiwaniu dogodnego miejsca do posiłku. Doświadczenie mówi, że potrzeba jakichś 48 godzin, aby taka nimfa sprzedała nam chorobę (dokładne mycie się po spacerze w ciepłej wodzie za pomocą mydła i - uwaga! - szczotki lub szorstkiej myjki powinno załatwić sprawę. Niemniej szybki prysznic może okazać się niewystarczający).

Ale to nie koniec, ponieważ czujność może nie wystarczyć. Możemy już być bowiem zakażeni, bo jakaś kleszczowa nimfa ucięła nas w ścisłym sezonie, ale żadne objawy choroby opisywane przez klinicystów się nie pojawiły (np. rumień wędrujący - zaczerwienienie, czasem związane z wysypką, które może się objawić na dowolnej powierzchni ciała, niekoniecznie w miejscu, gdzie zostaliśmy ugryzieni - ma go ok. 50 proc. chorych). A teraz czujemy się źle. Ot, zwykłe objawy wirusowego, grypopodobnego zakażenia: gorączka, poty, dreszcze, które ustępują po paru dniach. Myślimy: taki sezon. Łykamy aspirynę lub dwie, poimy się herbatą z cytryną. I - jak ręką odjął. Tylko dlaczego wciąż jesteśmy tacy zmęczeni? Przecież zaczęliśmy o siebie bardziej dbać, więcej śpimy, choć mamy kłopoty z zasypianiem. I jeszcze te dziwne objawy jelitowe...

To może być ona, borelioza, choroba równie groźna, a może i groźniejsza, niż kiła i gruźlica razem wzięte. W Polsce cierpiący na nią pacjenci mają kłopoty - nie tylko z właściwym postawieniem diagnozy, ale także z prawidłowo dobraną terapią. Kiedy schorzenie przeradza się z postaci świeżej, ostrej, w przewlekłą rozsianą, może być naprawdę źle. Część pacjentów zostaje sklasyfikowana jako cierpiący na stwardnienie rozsiane albo Alzheimera (a czasem Parkinsona). Inni do końca życia leczą bolące stawy. A czasem zapalenie opon mózgowych. Lub osierdzia.

Bądźcie czujni, oglądajcie się dokładnie po powrocie do domu ze spaceru. Kleszcz często zasiedla osiedlowy trawnik. O tym, co może się zdarzyć, kiedy ukąsi, czytajcie w MAGAZYNIE "Dziennika Gazety Prawnej" w artykule "W kleszczach choroby". ZOBACZ >>>