Artykuł 71 ustawy - Prawo farmaceutyczne (t.j. Dz.U. z 2008 r. nr 45, poz. 271 ze zm.) stanowi, że poza aptekami i punktami aptecznymi obrót detaliczny produktami leczniczymi wydawanymi bez przepisu lekarza, z wyłączeniem produktów leczniczych weterynaryjnych, mogą prowadzić między innymi sklepy ogólnodostępne. Oznacza to, że sprzedażą niektórych leków, w tym wielu przeciwbólowych, zajmuje się ponad 300 tys. placówek handlowych. Produkty wydaje personel bez właściwego przeszkolenia, a medykamenty przechowywane są częstokroć w niewłaściwych warunkach.

Szokująca bezradność

Na problem od wielu lat zwracają uwagę farmaceuci. Niedawno intensywniej zainteresowali się nim także politycy. Posłowie z Sejmowej Komisji Zdrowia przyznają, że obecne regulacje mogą prowadzić do wielu zatruć lekami. Z raportu dla Reckitt Benckiser wynika, że 489 mln tabletek przeciwbólowych rocznie kupujemy poza apteką. Głównie w osiedlowych sklepach, hipermarketach, kioskach i na stacjach benzynowych. Ile jest zatruć spowodowanych przedawkowaniem lub nieodpowiednim zażywaniem produktu - tego nie wiadomo.
Reklama
Poseł PO Rajmund Miller zapytał więc głównego inspektora farmaceutycznego (GIF) o pozaapteczny obrót produktami leczniczymi. Odpowiedzi mogą szokować. Wynika z nich, że organy państwa nie mają nawet informacji o liczbie miejsc objętych ustawowym określeniem "sklepy ogólnodostępne". Placówki te nie mają bowiem obowiązku zgłaszania prowadzenia obrotu lekami.
Ani inspekcja farmaceutyczna, ani sanepid nie mają możliwości skontrolowania, czy punkty sprzedaży funkcjonują prawidłowo oraz czy leki są właściwie przechowywane. Sanepid nie może tego zrobić, gdyż w zakresie obrotu lekami właściwa jest inspekcja farmaceutyczna. Ta zaś też jest bezsilna, gdyż zgodnie z art. 37at ust. 1 prawa farmaceutycznego "organ zezwalający jest uprawniony do inspekcji lub kontroli działalności gospodarczej, na którą zostało wydane zezwolenie". Sklepy nie muszą ubiegać się o uzyskanie zezwolenia na sprzedaż leków w obrocie pozaaptecznym, więc przepis ten - jak przyznaje GIF - nie ma zastosowania.
Kolejna kwestia: kary. Jak czytamy w informacji przekazanej przez GIF: "Państwowa Inspekcja Farmaceutyczna nie ma uprawnień do nakładania kar na przedsiębiorców prowadzących sklepy ogólnodostępne sprzedające leki niezgodnie z przepisami". Innymi słowy, w Polsce każdy sklep może handlować lekami. Zażycie większości z tych produktów w nadmiernej dawce grozi nawet śmiercią. Państwowe organy zaś nie mają uprawnień, aby przeciwdziałać nieprawidłowościom na rynku.

Małe możliwości

Nawet gdyby inspekcja farmaceutyczna mogła kontrolować sklepy, w praktyce nie byłaby w stanie tego robić. Na niedawnej konferencji zorganizowanej przez Stowarzyszenie Leki Tylko z Apteki prelegenci zwracali uwagę, że aby istniała realna możliwość weryfikacji funkcjonowania ogromu placówek handlowych, trzeba by zatrudnić na stanowisku kontrolerów połowę wszystkich polskich farmaceutów. To zaś - biorąc pod uwagę, że wymogi w stosunku do inspektora farmaceutycznego są zbliżone do tych, które musi spełniać kierownik apteki - oznaczałoby konieczność zamknięcia wszystkich aptek w Polsce.
Przewrotnie można rzec, że skoro pracownik stacji benzynowej może sprzedawać leki, to farmaceuci powinni móc sprzedawać benzynę w kanistrach i olej silnikowy w butelkach oraz chipsy i alkohol. Jaki sens ma uniwersyteckie kształcenie farmaceutów, skoro bez jakiegokolwiek nadzoru w sklepach leki może sprzedawać człowiek nawet bez zawodówki? - pyta retorycznie Mariusz Politowicz, kierownik apteki Pod Wagą w Pleszewie.

Dwa rozwiązania

Pozostaje pytanie, jak rozwiązać ten problem. Część farmaceutów uważa, że recepta jest bardzo prosta: wystarczyłoby z przepisów prawa farmaceutycznego wykreślić możliwość sprzedaży leków przez sklepy ogólnodostępne. Wtedy produkty lecznicze wydawaliby wyłącznie farmaceuci. Rajmund Miller uważa jednak, że takie rozwiązanie nie zyskałoby społecznego poparcia. Jak mówi, realną do wprowadzenia zmianą jest ograniczenie wielkości opakowań w sklepach do nieprzekraczających dawki maksymalnej. Na przykład zamiast opakowania zawierającego 50 tabletek paracetamolu w opakowaniu będą zaledwie 2–3 tabletki.
Ale jeszcze ważniejsze jest to, by te placówki były kontrolowane. Dlatego dobrze byłoby wprowadzić dla nich konieczność uzyskania zezwolenia na sprzedaż leków – tłumaczy poseł Miller. Dodaje, że dla sklepów restrykcje nie byłyby nadmiernie dotkliwe, a na zmianach skorzystaliby przede wszystkim pacjenci.

Przyjmujemy fikcję, że miliony Polaków znają się na lekach

Marek Tomków, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej, były wojewódzki inspektor farmaceutyczny
Ustawodawca zakłada, że "w sklepach ogólnodostępnych osoby wydające produkty lecznicze muszą posiadać wiedzę z zakresu: zastosowania, przechowywania sprzedawanych produktów leczniczych, nabytą z informacji zawartych w ulotkach załączanych do produktów leczniczych". Skoro ustawodawca tak napisał, to na pewno posiadają. A w praktyce? Komentarzem niech będzie wieszanie w wielu sklepach paracetamolu na butelkach wódki, czyli mówiąc wprost - usiłowanie zabójstwa. Mamy egzaminy na kartę rowerową i pływacką, ale przyjmujemy fikcję, że na lekach kilkadziesiąt milionów Polaków zna się z automatu. Na tej samej zasadzie można by spytać, po co egzamin na prawo jazdy, skoro wystarczy napisać, że kierujący pojazdem musi mieć wiedzę nabytą z przepisów prawa drogowego? Uprawnienia kontrolne inspekcji farmaceutycznej są mniejsze niż kontrolera w tramwaju. W dodatku nie wiadomo, gdzie iść na kontrolę, bo nie ma rejestrów. Obecny stan prawny i faktyczny można porównać z sytuacją, w której policja nie wiedziałaby, ilu jest kierowców, samochody nie muszą być rejestrowane i nie przechodzą badań technicznych, kierujący nie muszą zdawać egzaminu, a drogówka liczy kilka osób. W dodatku nie istnieją mandaty i fotoradary, ale wciąż upieramy się, że wszyscy na pewno jeżdżą grzecznie i bezpiecznie. Takie właśnie podejście prezentuje państwo w stosunku do obrotu lekami.