Aby normalnie funkcjonować, Dorota Zielińska z Wrocławia musi regularnie przyjmować drogi lek o nazwie Gilenya. Gdy Wojskowy Szpital z Polikliniką SP ZOZ odmówił jej podania farmaceutyku, Zielińska wynajęła prawnika i poszła do sądu. Ten ostatecznego wyroku jeszcze nie wydał, ale w swoim postanowieniu, wydanym zaledwie dwa tygodnie po rozpoczęciu sprawy, nakazał placówce zdrowia „niezwłoczne podjęcie leczenia Doroty Zielińskiej z zastosowaniem preparatu leczniczego Gilenya, na czas trwania postępowania sądowego”.
Leku, którym jest leczona Zielińska, nie ma na listach refundacyjnych, nie znajduje się też w programie terapeutycznym dla chorych ze stwardnieniem rozsianym. Dlatego nie jest standardowo stosowany w szpitalach. Powodem jest jego cena – jedna, starczająca na miesiąc terapii dawka kosztuje 8 tys. zł.
Wcześniej, przez pół roku, za lek Gilenya z własnej kieszeni płaciła Zielińska. Jego stosowanie zalecili jej lekarze, twierdząc, że tylko on może postawić ją na nogi. Postawił, i to dosłownie – dzięki terapii zaczęła chodzić. Po przyjęciu sześciu dawek zabrakło jej jednak pieniędzy, zebranych głównie dzięki darowiznom. Szpital odmówił leczenia tym preparatem. Chora wystąpiła do sądu o udzielenie zabezpieczenia i ten przychylił się do jej wniosku. Za nieuzasadnione należy uznać stanowisko uczestnika, który odmawia kuracji wnioskodawczyni z zastosowaniem ww. leku, w sytuacji zagrożenia jej zdrowia i życia, wyłącznie z powodu braku po stronie szpitala pewności i gwarancji co do refundacji kosztów przez NFZ – napisał w postanowieniu sędzia Adam Maciński.
Adwokat Bartłomiej Kuchty, który prowadzi sprawę Doroty Zielińskiej, twierdzi, że takich spraw będzie więcej. Pierwsi chętni do pójścia w ślady Zielińskiej już są.
Reklama
Szpitale już się tego obawiają. – W naszym szpitalu jest 15 pacjentów, którzy mogą pójść tą samą drogą co pani Dorota. Jeżeli tak będzie w całej Polsce, to może to spowodować poważne problemy finansowe szpitali – przyznaje Marzena Kasperska, rzeczniczka wrocławskiego szpitala.
Reklama
Tę opinię potwierdzają sami prawnicy. – To dość kontrowersyjne postanowienie – ocenia Jolanta Budzowska, radca prawny z kancelarii Budzowska, Fiutowski i Partnerzy, która prowadzi podobną sprawę. Dodaje, że jeśli takie rozstrzygnięcie zostanie utrzymane w wyroku, to może to oznaczać, że pacjenci będą mieli prawo żądać od szpitala każdego leczenia. Jej zdaniem takie pozwy powinny być raczej kierowane do NFZ i Ministerstwa Zdrowia z zarzutem ograniczenia dostępu do leczenia, zgodnego z wiedzą medyczną, o ile będzie można twierdzić, że tym samym doszło do niezgodnego z prawem wykonywania władzy publicznej.