Na początek parę faktów, a właściwie liczb. Ten test na raka trzustki jest 26 tys. razy (tak, 26 TYSIĘCY razy, to nie pomyłka) tańszy od jakichkolwiek obecnie używanych. Dzięki niemu wynik badania uzyskuje się aż 168 razy szybciej. I na dodatek jest w 99,9999999999999 proc. trafny, a taką dokładnością nie może się poszczycić żaden inny używany w medycynie test na ten rodzaj nowotworu. I jeszcze jeden fakt. Równie niecodzienny. Wymyślił go w ubiegłym roku 15-latek Jack Andraka, który pracuje już nad kolejnym przełomowym urządzeniem mającym czuwać nad naszym zdrowiem.
Tym razem młody geniusz nie działa w pojedynkę: do udziału w projekcie zaprosił dwóch innych utalentowanych nastolatków. – Jesteśmy po prostu dzieciakami. Mamy frajdę z tego, że nikt nam nie pomaga – mówi. Nie mają żadnego sponsora i inwestora, choć – po wielkim sukcesie Andraki – swoje drzwi otworzyły przed nimi najlepsze naukowe instytuty badawcze w Ameryce, dzięki czemu chłopcy mogą całkowicie darmo korzystać z ich aparatury. A nad czym pracuje zespół, który nazwał się Generation Z? – To urządzenie wielkości smartfona, które będzie potrafiło wykryć jakąkolwiek chorobę niszczącą nasz organizm – mówi skromnie 16-latek.
Nie chce za bardzo wypowiadać się na temat zaawansowania prac, by nie ułatwiać zadania rywalom. Bo nad podobnym aparatem pracuje wspierany przez NASA, amerykańską agencję kosmiczną, start-up Scandalau. W tym wyścigu stawką jest nie tylko rozgłos i uznanie w naukowym świecie, ale także pieniądze. A konkretnie 10 mln dol. przeznaczone na nagrodę przez firmę Qualcomm (m.in. producenta procesorów Snapdragon przeznaczonych dla urządzeń mobilnych) i fundację X Prize za stworzenie – jak to dokładnie ujęto w regulaminie – przenośnego, mieszczącego się w dłoni urządzenia, które byłoby w stanie wykryć co najmniej 15 różnych schorzeń wśród 30 chorych pacjentów najdalej w ciągu 3 dni.
Jednak Andraka w jednym z ostatnich wywiadów uchylił rąbka tajemnicy. Wiadomo, że każdy z członków Generation Z pracuje nad innym elementem „medycznego smartfona”. On sam mówi, że zajmuje się stworzeniem „czegoś o wielkości kostki cukru, dzięki czemu można byłoby przez skórę zajrzeć do krwiobiegu, poddać błyskawicznej analizie każde białko obecne we krwi i na tej podstawie postawić diagnozę”. Pozostali młodzi naukowcy postawili przed sobą nie mniej ambitne zadania. Drugi z członków zespołu pracuje nad maszyną do USG o wielkości przeciętnej karty flash (nieco tylko większa od standardowego znaczka pocztowego), a trzeci nad równie „wielkim” urządzeniem do obrazowania metodą rezonansu magnetycznego. Dodatkowo postawili sobie za cel, by gotowe już urządzenie nie kosztowało na rynku więcej niż 50 dol. – Chcielibyśmy, by się nam udało spełnić ten ostatni warunek. Choć teraz kwestia ceny interesuje nas najmniej, bo całą naszą energię poświęcamy wynalezieniu odpowiednich technologii – mówi Andraka.
Jak sam wspomina, nauką, a zwłaszcza naukami ścisłymi, interesował się od dziecka. – A poza tym to tak naprawdę rodzice zrobili ze mnie badacza. Nigdy nie odpowiadali na moje pytania, tylko pokazywali mi, gdzie mogę znaleźć rozwiązanie. Bardzo szybko nauczyłem się więc stawiać hipotezy i samodzielnie je udowadniać – opowiada.
Pracami nad testem na raka trzustki zajął się z dwóch przyczyn. Na ten rodzaj nowotworu umarł bliski przyjaciel jego rodziny, u którego lekarze długo nie byli w stanie zdiagnozować choroby. I po wypadku matki, która zapadła na bardzo rzadką szczurzą gorączkę (wywołuje ją bakteria z rodzaju śrubowców przenoszona przez gryzonie). W tym przypadku lekarze też nie byli w stanie powiedzieć, na co zachorowała. Z bezsilności zaczęli podawać penicylinę, co uratowało jej życie. – Jednak niedługo potem wujek odkrył, że po wpisaniu do Google’a objawów natychmiast dostał wskazanie, na co cierpiała moja mama. Stwierdziłem wówczas, że skoro diagnostyka w naszej służbie zdrowia jest w tak opłakanym stanie, to warto dać lekarzom urządzenie, które będzie w stanie szybko postawić trafną diagnozę – mówi.
Swoim pomysłem, którego osią są nanorurki węglowe (pełny opis wynalazku znajduje się na SocietyForScience.org), próbował zainteresować naukowców z okolicy pracujących nad testem na raka trzustki. Z mizernym skutkiem. – Najbardziej pomocny był ten, który się nawet ze mną spotkał, by mi udowodnić, że w moim projekcie znajduje się fundamentalny błąd. W sumie mój pomysł odrzucono 199 razy. Na szczęście znalazł się jeden badacz, który zgodził się na to, bym mu przedstawił projekt. Bez pomocy Anirbana Maitry z Johns Hopkins University nie byłoby mojego wynalazku – opowiada. – Ten chłopak to Einstein XXI wieku – rewanżuje mu się Maitra.
Po stworzeniu testu posypały się nagrody dla Jacka (m.in. Intel Science Fair), które dodały skrzydeł młodemu naukowcowi: niemal natychmiast zapowiedział udział w rywalizacji o nagrody Qualcomm oraz X Prize. – Nie było mi łatwo znaleźć dwóch innych równie zakręconych na nauce chłopaków. Udało się, choć bez internetu nie byłoby to możliwe, bo mieszkamy w różnych rejonach USA – mówi. To niejedyny problem. – Wielu naukowców oraz poważnych profesorów nie traktuje nas serio. Nie widzą w nas badaczy, tylko chcące się bawić dzieci, więc odmawiają nam prawa do zajmowania się nauką. Ale jakoś sobie radzimy, bo na szczęście nie wszyscy są do nas uprzedzeni – podkreśla.
Andraka, choć młody, ma w sobie też duszę biznesmena. – Dlatego chcę zejść z ceną mojego urządzenia do 50 dol., czyli miałoby być trzy razy tańsze niż u konkurencji, by wszystkich było na nie stać. Bo jaka byłaby korzyść z mojego aparatu, jeśli byłby tak drogi, że nikogo nie stać byłoby na jego kupno? Nikt by na tym przecież nie zyskał – tłumaczy.
Dlatego technologię tworzenia testu na raka trzustki zamierza odsprzedać jednemu z dwóch wielkich amerykańskich koncernów – albo Quest Diagnostics, albo Labcorps. Nie chodzi tu tylko o cenę, jaką jest w stanie wytargować. – Chodzi o możliwość masowej produkcji i tempo wdrożenia wynalazku w życie. Jeszcze kilka miesięcy temu myślałem, że to będzie nawet 10 lat. Dziś to mogą być tylko trzy – mówi Jack Andraka.