Ekspert przyznał, że pomysł ponownego wprowadzania edukacji zdalnej przy fali zakażeń wariantem Omikron nie ma nic wspólnego z logiką, ale jest emocjonalnym reagowaniem na zagrożenie, które nie jest poparte faktami i nauką.

- Chciałbym zwrócić uwagę na straty zdrowotne w dłuższej perspektywie. Mamy liczne badania naukowe i publikacje pokazujące, że lockdown i nauka w domach, a nie w szkole, powoduje praktycznie całkowity zanik aktywności na świeżym powietrzu wśród dzieci i młodzieży oraz izolację społeczną. Nie ma bowiem zajęć wychowania fizycznego i przerw na zabawę w grupie. Do tego dochodzi utrata więzi społecznych i wyrabianie złych nawyków m.in. siedzenie przy telewizorze i komputerze. W ciągu ostatnich dwóch lat już dwukrotnie wzrosło ryzyko otyłości u dzieci na skutek lockdownu. Dwukrotnie wzrosło także ryzyko cukrzycy, nadciśnienia, chorób sercowo-naczyniowych. Nie wspominając nawet o depresji i zaburzeniach psychicznych u dzieci, których epidemię widzimy coraz wyraźniej. W konsekwencji to pokolenie będzie pokoleniem cierpiącym całe życie. Będziemy za to płacić przez kilkadziesiąt lat - ocenił prof. Kuna.

Reklama

ZOBACZ AKTUALNY STAN SZCZEPIEŃ PRZECIWKO COVID-19 W POLSCE>>>

Dodał, że siedmiodniowa kwarantanna jest za długa i nie ma oparcia w danych naukowych. W jego ocenie powinna ona zostać skrócona do maksymalnie 5 dni, bo okres inkubacji Omikronu jest ok. trzydniowy.

- Niech dzieci nawet po tym czasie będą testowane antygenowo i zdrowi uczniowie niech jak najszybciej wracają do szkoły. (...) Czeka nas w związku z nauką zdalną epidemia otyłości, cukrzycy, chorób sercowo-naczyniowych i chorób psychicznych oraz niewyobrażalny dług zdrowotny, który zaciągamy. Będzie nas to kosztowało setki miliardów złotych na ochronę zdrowia w przyszłości - dodał prof. Kuna.

Reklama

Wcześniej w rozmowie z PAP swoją negatywną opinię o pomyśle powrotu do edukacji zdalnej wyraził szef WIM gen. dyw. prof. Grzegorz Gielerak.

- Kontynuacja polityki zamykania szkół będzie niosła za sobą większe szkody i straty, niż ryzyko związane z utrzymaniem edukacji stacjonarnej. Dzieci, z racji specyficznej budowy i funkcji układu immunologicznego, dobrze radzą sobie z zakażeniem tym wirusem, przechodzą je łagodnie, ze sporadycznie występującymi powikłaniami. Natomiast mogą transmitować wirusa na inne osoby podatne, stąd trzeba po prostu szukać praktycznego rozwiązania tego problemu - powiedział prof. Gielerak.

Reklama

Przyznał, że są dwa rozwiązania. Pierwszym byłyby tzw. szczepienia pierścieniowe mające na celu ochronę osób grup wysokiego ryzyka ciężkiego przebiegu COVID-19 poprzez szczepienie wszystkich osób z bliskiego kontaktu oraz - w drugiej kolejności - osób kontaktujące się z bliskimi. Dzięki tej metodzie można przerwać tzw. "łańcuch zakażeń". Drugim wyjściem – w obliczu bardzo krótkiej inkubacji Omikrona, której mediana wynosi trzy dni – jest skrócenie okresu kwarantanny dla dzieci.

- To podejście zbieżne z zaleceniami amerykańskiego CDC w odniesieniu do personelu medycznego. W szkołach moglibyśmy wprowadzić dokładnie ten sam mechanizm. Przy jednym bądź dwóch zakażeniach w klasie reszta klasy trafia na trzydniową kwarantannę. Po tym okresie wykonujemy test antygenowy, na podstawie którego wszystkie osoby niezakażone wracają do stacjonarnej edukacji. Tego rodzaju praktykę stosujemy już przecież w szpitalach, a za chwilę, w obliczu już blisko miliona osób na kwarantannie w Polsce, będzie on konieczny nie tylko w odniesieniu do dzieci, ale całej populacji – powiedział prof. Gielerak.