W grudniu 2019 roku Li, okulista pracujący w jednym z wuhańskich szpitali, poinformował na prywatnej grupie na komunikatorze internetowym, że w Wuhanie wykryto kilka przypadków choroby przypominającej SARS. Wkrótce policja zarzuciła mu rozsiewanie „fałszywych informacji” i zmusiła do podpisania samokrytyki.

Reklama

Później Li sam zakaził się koronawirusem od jednego z pacjentów. Zmarł 7 lutego 2020 roku. Władze pośmiertnie go zrehabilitowały, ale dla wielu ludzi w kraju i za granicą pozostał symbolem walki o wolność słowa w Chinach. Z okazji rocznicy jego śmierci zorganizowano demonstracje w Nowym Jorku, Bostonie, Los Angeles i innych miastach USA – podało amerykańskie Radio Wolna Azja.

W Chinach na profilu Li w sieci społecznościowej Weibo (chiński odpowiednik Twittera) wciąż co kilka minut pojawiają się nowe komentarze. We wtorek setki osób pozostawiały pod jego ostatnim wpisem emotikony zniczy, by uczcić jego pamięć.

Internauci wspominają jego odwagę, ale też opisują własne problemy i rozterki zdrowotne, zawodowe czy uczuciowe. To jest ostatni wpis doktora Li Wenlianga, pod nim niezliczona liczba komentarzy. W rzeczywistości jego profil stał się chińską Ścianą Płaczu – napisał jeden z komentujących.

Reklama

Chiny wychodzą obecnie z pierwszej dużej fali zakażeń. Koronawirus zaczął się tam szerzyć bez żadnej kontroli, gdy pod koniec 2022 roku władze nagle zrezygnowały z utrzymywanej dotąd polityki „zero Covid”. Drakońskie restrykcje, lockdowny, przymusowa izolacja zakażonych i masowe testy chroniły ludność przed wirusem, ale hamowały gospodarkę i wywoływały niezadowolenie społeczne.

Wraz z koronawirusem powrócił również problem braku zaufania do oficjalnych informacji napływających z Pekinu. Chińskie władze zrezygnowały z podawania codziennych bilansów zakażeń i zawęziły kryteria kwalifikacji zgonów wyłącznie do tych spowodowanych bezpośrednio przez zapalenie płuc lub niewydolność oddechową. Cytowani przez zachodnie media lekarze informowali o naciskach, by nie wpisywać Covid-19 do aktów zgonu.

Reklama

Po zniesieniu restrykcji na profilu doktora Li pojawiały się komentarze dotyczące sytuacji covidowej. "W mojej wsi starsi ludzie umierają jeden po drugim", "Teraz praktycznie wszyscy są zakażeni. Na szczęście zmutowany wirus jest słabszy, ale ludzie umierają", "Wiele starszych osób nie przeżyło zimy, w tym mój dziadek" - pisali internauci, których wpisy przytaczał tygodnik "Economist".

Chińskie służby medyczne zgłosiły Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) łącznie około 117,5 tys. zgonów na Covid-19 od początku pandemii, w tym ponad 80 tys. od końca grudnia – wynika z danych zamieszczonych na stronie WHO.

Te statystyki powszechnie uważane są jednak za znacznie zaniżone. Brytyjska firma analityczna Airfinity prognozowała na podstawie modeli matematycznych, że pod koniec stycznia na Covid-19 mogło w Chinach umierać nawet 36 tys. osób dziennie, a łączna liczba zgonów od początku grudnia może wynosić nawet 1,3 mln.

Dziennik „New York Times” zaznacza, że dane dotyczące potwierdzonych zakażeń i zgonów muszą być niekompletne, ponieważ wraz z restrykcjami władze zrezygnowały w grudniu również z masowych badań przesiewowych. Ujemne wyniki testów nie są już wymagane od osób korzystających z transportu publicznego, wchodzących do budynków publicznych ani podróżujących pomiędzy miastami.

Rzeczywistość jest taka, że nawet rząd może nie wiedzieć wszystkiego – ocenił cytowany przez amerykańską gazetę wirusolog z Uniwersytetu Hongkońskiego Jin Dongyan. Według niego zbieranie i przekazywanie precyzyjnych informacji jest jednak zadaniem władz, które nie wywiązują się z tego obowiązku.

Według służb medycznych punkt szczytowy pierwszej dużej fali minął, a kolejne fale w najbliższych miesiącach są mało prawdopodobne. Główny epidemiolog chińskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom Wu Zunyou ogłosił pod koniec stycznia, że do tamtej pory zakaziło się już około 80 proc. z 1,4 mld mieszkańców kraju.