Rząd planuje, że w pierwszej kolejności będzie on dostępny dla medyków, potem dla seniorów, służb zaangażowanych w walkę z pandemią i innych grup ryzyka. Cena szczepionki na razie objęta jest tajemnicą, może się zresztą zmienić, gdy na rynku pojawią się inne, od firm, których testy rokują. Komisja Europejska już podpisała umowy z trzema producentami: Johnson & Johnson, AstraZeneca oraz Sanofi-GSK. Jeśli preparaty okażą się bezpieczne i skuteczne, państwa członkowskie również będą mogły je kupić. Kolejną zmienną, mogącą mieć wpływ na cenę, jest wydolność producentów. Pfizer publicznie zadeklarował, że w tym roku będzie w stanie wyprodukować 50 mln szczepionek, a w przyszłym – 1,3 mld (dla pełnej odporności potrzebne są dwa zastrzyki).
Niemniej na dziś nasi rozmówcy z rządu spodziewają się, że koszty zaszczepienia większości populacji to nawet kilka miliardów złotych. Nie wiadomo jeszcze, jak będzie z odpłatnością. Rząd rozważa różne wersje. – Zastanawiamy się, kto ma mieć prawo do bezpłatnej szczepionki, zapewne np. medycy i seniorzy – mówi nasz rozmówca. W przypadku pozostałych grup w grę wchodzi pełna odpłatność lub współpłacenie, choć nie można także wykluczyć, że ostatecznie będzie ona darmowa. Takie decyzje będą zapadały, gdy wyjaśnią się kwestie finansowe. Rząd liczy się z tym, że przynajmniej na początku jedna szczepionka będzie kosztować kilkadziesiąt złotych, ale masowa produkcja może spowodować, że cena spadnie. W przypadku współpłacenia chętni musieliby zapewne dopłacić kilka lub kilkanaście złotych.
Pierwsze preparaty mogłyby trafić do Polski pod koniec roku, jednak w większej liczbie pojawią się najwcześniej w lutym, marcu. Wszystko zależy od podpisanych umów i możliwości producenta.
Reklama
Na razie to brzmi jak koncepcja miliona aut elektrycznych – komentuje Bartosz Arłukowicz, europoseł KO i były minister zdrowia. – To kolejna ustawa propagandowa premiera. Rząd planuje wielką akcję, nie wiedząc, kiedy szczepionki będą dostępne, a nie potrafił nawet zabezpieczyć seniorów przed grypą – mówi.
Pytanie też o odpowiedzialność za ewentualne skutki uboczne szczepionki na COVID-19. Na dziś nie jest bowiem jasne, czy producenci – z uwagi na szybkie tempo wprowadzenia na rynek – nie będą chcieli przerzucić przynajmniej części tej odpowiedzialności na poszczególne kraje. – To potencjalnie bardzo zła informacja. Za rządów PO-PSL do Ministerstwa Zdrowia często przychodziły firmy farmaceutyczne, które oferowały nowoczesny lek, ale z pełną odpowiedzialnością rządu za skutki uboczne. Nigdy się na coś takiego nie zdecydowaliśmy – mówi nam polityk opozycji.
Wczoraj KE podpisała umowę na dostawy do 300 mln dawek szczepionki przeciw COVID-19 opracowywanej przez firmy Pfizer i BioNTech. Szczepionki mają zostać rozdystrybuowane do państw członkowskich proporcjonalnie do ich wielkości i zapotrzebowania. Polska ma otrzymać, jak utrzymują nasi rozmówcy, od 16 do 20 mln sztuk. – To państwa członkowskie są odpowiedzialne za zakup szczepionek, gdy staną się one dostępne. Liczby zadeklarowane w kluczu dystrybucyjnym mogą być modyfikowane na podstawie odpowiedniej procedury, która umożliwia zrzeczenie się części preparatów przez niektóre z państw na rzecz innych – podaje jedno z naszych źródeł.
Szczepionka może się okazać bardzo ważna w zwalczaniu COVID-19. Jednak nawet jeśli rachuby rządu są poprawne, to lek w dużej liczbie pojawi się na przełomie zimy i wiosny. A to oznacza, że najcięższe covidowe miesiące, jeśli chodzi o atak epidemii, trzeba będzie przetrzymać bez niej. Krytyczny moment ma przyjść na przełomie listopada i grudnia. Najnowsze prognozy Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania UW przewidują, że szczyt zachorowań przypadnie na połowę listopada (27,6 tys. dziennie) i tydzień później zobaczymy to w szpitalach, ponieważ hospitalizowanych ma być 44 tys. osób. To z kolei przełoży się na szczyt obłożenia oddziałów intensywnej opieki medycznej (6 tys. miejsc na początku grudnia). Obie liczby pokazują, że może to przerosnąć możliwości systemu ochrony zdrowia. Wprawdzie liczba łóżek dla pacjentów covidowych przekroczyła 33 tys. i cały czas rośnie, to wcześniejsze oceny sugerowały, że poziom efektywności ochrony zdrowia, także z uwagi na liczbę personelu medycznego, to ok. 30 tys. łóżek. Na dziś jednak, biorąc pod uwagę przyjęte przez rząd kryteria, narodowa kwarantanna nam nie grozi.
Ustawa covidowa poczeka
Rząd czeka z publikacją ustawy covidowej. Choć Sejm przegłosował poprawki Senatu, a prezydent ustawę podpisał, to na razie rząd nie zamierza jej publikować. Zdaniem konstytucjonalisty Ryszarda Piotrowskiego to niedopuszczalne. – Nie ma możliwości nieogłoszenia ustawy, ma być opublikowana niezwłocznie. Prezydent zarządza przecież ogłoszenie ustawy bez kontrasygnaty premiera i każde jego działanie wstrzymujące publikację jest nie od przyjęcia. Sugerowanie, że premier ma władzę nad ustawami jest proszeniem się o Trybunał Stanu – podkreśla konstytucjonalista.
We wtorek w PR24 rzecznik rządu Piotr Mueller tłumaczył, że Senat wprowadził do ustawy niejasne poprawki, które Sejm przez pomyłkę przyjął. Zwłoka w publikacji wynika z prac nad kolejnymi przepisami, które mają doprecyzować zasady wynagradzania kadry medycznej. Gdyby weszły w życie te z blokowanej ustawy, mówił Mueller, podwyżki dostałby praktycznie cały personel medyczny, a nie tylko ci, którzy walczą z epidemią.
Chodzi o rozszerzenie przez Senat przepisu o 200 proc. wynagrodzenia dla lekarzy skierowanych przez wojewodów do walki z COVID-19. Według rządu reszta personelu walczącego z koronawirusem miała otrzymać identyczne podwyżki, ale na podstawie rozporządzenia szefa NFZ. W ustawie są także inne ważne przepisy: m.in. tzw. klauzula dobrego samarytanina czy zwolnienie z wymogów prawa budowlanego i innych dla szpitali tymczasowych. Po przegłosowaniu poprawek Senatu Sejm błyskawicznie uchwalił nowelizację, korygującą zapisy o podwyżkach. Teraz ona z kolei czeka na rozpatrzenie przez Senat. Dopiero po jej przyjęciu obie ustawy mają być opublikowane razem.