Zgodnie z zasadą Pareto (mającą wielorakie zastosowania) 80 proc. skutków wywoływanych jest przez 20 proc. przyczyn. To, że niektórzy bardziej od innych przyczyniają się do rozprzestrzeniania chorób, obserwowano wcześniej, na przykład w przypadku HIV i gruźlicy. Najbardziej znanym przykładem "superroznosiciela" w historii była "Tyfusowa Mary" - Mary Mallon, kucharka, będąca nosicielką bakterii Salmonella typhi. Na początku XX wieku zakażała ona śmiertelnie wówczas niebezpiecznym durem brzusznym rodzinę za rodziną, lekceważąc ostrzeżenia władz sanitarnych. Szacuje się, że za jej przyczyną zachorowało 27 osób, a trzy zmarły. Skazana na dożywotnią kwarantannę Mary do końca życia nie wierzyła, że jest nosicielką.
Wyjątkową rolę superroznosicieli zaobserwowano przy wcześniejszych epidemiach spowodowanych przez koronawirusy – SARS i MERS.
Wiele osób słyszało o współczynniku reprodukcji (R). To średnia liczba osób, którym każda zakażona osoba przekazuje wirusa. Przed lockdownem w Wielkiej Brytanii liczbę R dla COVID-19 szacowano na 2 do 3. Istnieje jednak duża zmienność co do liczby nowych przypadków, które generuje każda zakażona osoba. Opisuje ją liczba K. Im niższa wartość K, tym większa zmienność.
Jak przyznają na przykład naukowcy z amerykańskiego Massachusetts Institute of Technology, pojęcie „superroznosiciela” COVID-10 jest dość nieostre, ale chodzi o osoby, które przekazały wirusa SARS-CoV-2 liczbie osób większej, niż typowa. Przypadki „zuperzakażania” – gdy jedna osoba zakaża 6, 8 czy więcej kolejnych – maja miejsce na przykład podczas wyjazdów na narty, na weselach, imprezach w klubach nocnych czy na próbach chóru.
Szczególnie dobrze zbadanym przypadkiem (opisanym w maju na łamach "Morbidity and Mortality Weekly Report") jest zakażenie przez zaledwie jedną osobę aż 52 spośród pozostałych 60 uczestników próby chóru, która odbyła się 10 marca hrabstwie Skagit w stanie Waszyngton i trwała 2,5 godziny. W efekcie trzy osoby trafiły do szpitala, dwie zmarły. Jednak wtórnych infekcji po tym zdarzeniu było tylko dziesięć. Najwyraźniej do masowych zakażeń potrzebne są szczególne warunki i szczególna osoba.
Inne przykłady superroznosicielstwa to masowe zakażenia podczas ceremonii religijnych, w klubach nocnych w Korei, wesele w Jordanie (76 potwierdzonych zakażeń na 350 gości), kopalnie na Śląsku czy przetwórnia mięsa w Niemczech (jeden z pracowników zakaził tam wiele osób, mimo że dzieliło go od nich aż 8 metrów).
Analiza rozprzestrzeniania się COVID-19 z Chin do innych krajów pod koniec lutego wykazała, że liczba K wynosiła 0,1, co jest bardzo niską wartością. Aż 80 proc. przypadków było spowodowanych przez mniej więcej 10 proc. zakażonych osób. Każda osoba spośród tych 10 proc. mogła spowodować wiele zakażeń, natomiast większość pozostałych zakażonych nie przekazała koronawirusa nikomu innemu, a niektórzy - tylko jednej osobie.
Być może szczególna zdolność do zakażania SARS-CoV-2 - wynika z emitowania go w wyjątkowo dużych ilościach, ale nie zostało to zbadane i nie ma łatwego sposobu, by tego dokonać. Sam pomiar miana wirusa w ślinie nie informuje, ile wirusów wydycha dana osoba. To, że ktoś jest superroznosicielem ujawnia się po fakcie, dzięki analizie kontaktów.
Równie ważne, co superroznosiciele, wydają się okoliczności, w jakich doszło do masowych zakażeń. Pismo "Research Square" opublikowało w maju badania dotyczące kontaktów pierwszych 1037 przypadków koronawirusa w Hongkongu. W tym przypadku wartość K była większa - 0,45, co oznacza, że lokalnie 20 proc. zakażonych osób było przyczyną 80 proc. kolejnych zachorowań.
Do „zuperzakażeń” dochodziło zwykle w pomieszczeniach zamkniętych, gdzie ludzie przebywali w małej odległości od siebie. Wydarzenia takie, jak wesela, uroczystości religijne, spotkania w barach czy imprezy karaoke prowadziły do większej liczby zakażeń, niż ekspozycja w miejscu pracy lub w domu. Ryzyko wydawało się być większe, jeśli ludzie śpiewali lub krzyczeli (co zwiększa objętość powietrza wydostającego się z płuc).
Unikanie incydentów „zuperzakażeń” ma szczególne znaczenie zarówno na wczesnym etapie epidemii, zanim liczba przypadków gwałtownie wzrośnie - jak i później, gdy liczba przypadków spada i należy unikać drugiej fali. Jak ostrzegają eksperci na łamach "New Scientista", na zewnątrz jest bezpiecznej, niż we wnętrzach, mniejsza liczba ludzi stwarza mniejsze ryzyko - niż większa, podobnie jak większa odległość daje więcej bezpieczeństwa. Szczególnie niebezpieczne są bary we wnętrzach, gdzie trudno o dobrą wentylację, a alkohol i głośna muzyka skłaniają do mówienia podniesionym głosem.
Jeśli już dochodzi do zakażeń, powinny one być jak najszybciej zdentyfikowane, a kontakty zakażonych - dokładnie prześledzone.