Miała być wielka reforma. Jest po staremu
Zbudowana sieć szpitali nie zaszkodziła, ale też nikomu nie pomogła. NIK przeanalizowała sens zmian i je skrytykowała
Zgodnie z założeniami sieć miała m.in. zapewnić chorym kompleksową i skoordynowaną opiekę na każdym etapie leczenia. Chodziło o to, żeby pacjent po opuszczeniu placówki miał dalszą opiekę w poradni przy szpitalu, w którym leżał. Miał też szybko i sprawnie otrzymać rehabilitację (głównym kryterium przy tym jest stan zdrowia pacjenta, a nie sytuacja finansowa szpitala).
System działa od 1 października 2017 r. Ocena skutków zazwyczaj zależy od doświadczenia danego szpitala. NIK sprawdziła bardzo szczegółowo, jak to wygląda w 29 placówkach (w sześciu województwach – lubuskim, dolnośląskim, mazowieckim, podlaskim, pomorskim i śląskim). Wniosek jest jasny: może nic nie popsuto, ale też nie rozwiązano żadnego z problemów służby zdrowia. Kondycja finansowa szpitali się nie poprawiła, sieć nie pomogła też chorym. A to były główne powody wprowadzonych zmian.
NIK przeanalizowała los ponad 2 tys. pacjentów. Spośród nich niemal połowie zlecono leczenie poszpitalne. 66 proc. z tej grupy pozostawało pod opieką tej samej placówki, w której byli hospitalizowani. Około 42 proc. pacjentów, którym to zalecono, uzyskało porady specjalistów w poradniach przyszpitalnych. Nieco ponad połowa osób skierowanych na rehabilitację otrzymała taką pomoc. Kontrolerzy przyznają, że głównym powodem nie był brak miejsc, lecz to, że chorzy się nie zgłosili. Jednym z powodów mogło być również to, że do sieci weszły placówki, które nie miały poradni we wszystkich zakresach leczenia dostępnego w szpitalu.
Kolejnym atutem sieci miało być zmniejszenie kolejek na oddziałach ratunkowych przez wprowadzenie obowiązku nocnej i świątecznej pomocy w szpitalach. Z przeprowadzonej kontroli wynika, że rozwiązanie nie wpłynęło na zmniejszenie liczby najlżej chorych pacjentów na izbie przyjęć (choć pod tym względem sytuacja jest zróżnicowana w zależności od szpitala).
Zdaniem NIK grzechem pierworodnym reformy było nieuwzględnienie zapotrzebowania zdrowotnego w regionach i możliwości konkretnego szpitala. Nie kierowano się sytuacją demograficzną i epidemiologiczną na obszarze funkcjonowania placówki ani stopniem dostosowania jej infrastruktury do obowiązujących przepisów. Liczyło się tylko to, że spełniał konkretne warunki – chodziło m.in. o obowiązek posiadania np. izby przyjęć czy wskazanych ustawowo oddziałów. W efekcie w sieci na początku znalazło się 95 proc. dostępnych łóżek. Ostatecznie przyjęta filozofia, w której nie dostosowano wydatków do potrzeb, nie doprowadziła do racjonalizacji finansowania – a to było również celem reformy.
Sieć miała odciążyć szpitale, dając im gwarancję finansowania na cztery lata. Nowy system (ryczałtowy) miał umożliwić elastyczniejsze gospodarowanie pieniędzmi i pozwolić na stopniowe wychodzenie z długów. Tymczasem zadłużenie bije rekordy. Również w kontrolowanych przez NIK placówkach sytuacja się pogorszyła. System polega na tym, że wysokość finansowania jest uzależniona od wydatków w poprzednim okresie rozliczeniowym. Nie wszystkim wyszło to na dobre: w Szpitalu Międzyrzeckim Sp. z o.o. z powodu niewykonania na samym początku całego kontraktu placówka otrzymała na początku 2018 r. o 3 mln zł mniej. Utraconej kwoty ryczałtu nie udało się odzyskać.
Część szpitali chwali sieć. To te, którym udało się wykorzystać sprawnie budżet i te, które w przeszłości całkiem dobrze dawały sobie radę. Zdaniem Marka Wójcika, pełnomocnika ds. legislacyjnych Związku Miast Polskich, sieć szpitalna wzmacnia silnych i nie pomaga w oddłużaniu. Potwierdzają to statystyki wskazujące, że jakość leczenia rośnie tylko w największych ośrodkach.
NIK wskazuje, że samo wprowadzenie zmiany bez zwiększenia środków nie mogło przynieść rezultatów. W pierwszych trzech kwartałach 2018 r. przychody kontrolowanych szpitali były wyższe niż w analogicznym okresie 2017 r. o prawie 13 proc., ale koszty wzrosły o ponad 17 proc., tymczasem NFZ kompleksowo podniósł wysokość świadczeń w całym badanym okresie tylko raz, w 2017 r. – o 4 proc.
Podczas konferencji DGP poświęconej m.in. sieci Paweł Orłowski, były członek zarządu woj. pomorskiego, podkreślał, że sam pomysł nie był zły, jednak jego praktyczne wykonanie odbiega od założeń. Dopisywano poprawki do poprawek i ostatecznie niemal wszystkie szpitale weszły do sieci. – Planowano zracjonalizowanie liczby podmiotów na rynku, a tak się nie dzieje – mówił Orłowski.
Jak wynika z komentarza przedstawionego przez resort zdrowia, to nie sieć pogorszyła sytuację finansową szpitali, lecz zwiększone koszty działalności – chodzi o podwyżki płac personelu medycznego (co regulowała z jednej strony ustawa o minimalnym wynagrodzeniu, z drugiej porozumienie z lekarzami) oraz coraz droższe media.