Maski mogą nie działać do końca tak, jak obiecują to producenci, z kilku powodów. Dlatego warto przyjrzeć się tematowi bardziej wnikliwie, żeby spróbować odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie wszystkie zapewniają nam to, do czego teoretycznie są stworzone. Co więcej, czasem mogą okazać się dla naszego zdrowia wręcz szkodliwe!

Reklama

Nie wszystkie maski chronią

Pod koniec stycznia UOKiK zlecił badania, które miały wykazać, czy maski antysmogowe dostępne na polskim rynku, rzeczywiście stanowią dla nas skuteczną ochronę przed smogiem. Niestety, odpowiedź na to pytanie nie dla wszystkich producentów wypadła korzystnie.

Wiele już powiedziano na temat tego, dlaczego smog zagraża naszemu zdrowiu, jednak warto krótko przypomnieć. Szkodzą nam przede wszystkim zawarte w powietrzu pyły PM10 i PM2,5, a także rakotwórcze związki chemiczne, głównie benzo(a)piren. Obecne są w powietrzu, zwłaszcza przy zimnej temperaturze i bezwietrznej pogodzie. Trwa wtedy czas palenia w piecach, a wiatr nie rozgania tego, co ulatnia się z kominów wielu polskich domów. Substancje te bardzo źle wpływają na nasz układ oddechowy, krwionośny i nerwowy. Zadaniem maski antysmogowej jest uchronienie człowieka przed wdychaniem wszystkich tego typu zanieczyszczeń. Maska powinna zawierać specjalny filtr pochłaniający najdrobniejsze i najgroźniejsze związki, zapewniając organizmowi dopływ oczyszczonego powietrza. To w teorii.

Reklama

W praktyce nie jest to już jednak takie proste. – Najczęściej występujące maski antysmogowe na rynku (a więc z filtrami węglowymi czy HEPA), aby skutecznie zabezpieczyć przed zanieczyszczonym powietrzem, powinny być idealnie dopasowane do twarzy użytkownika – tłumaczy Gabriela Bogaty z marki U-Mask. – Tak, aby nieprzefiltrowane powietrze nie dostawało się do środka poprzez szczeliny między maską a skórą. Idealne dopasowanie maski do wielkości i kształtu twarzy jest jednak dość trudne. A jeśli już uda nam się taką maskę dopasować, to w trakcie użytkowania oraz ruchu i tak często może się przemieścić, a przez to przepuścić szkodliwe pyły.

Szczelność i dopasowanie to właśnie warunek konieczny, przesądzający o skuteczności większości masek antysmogowych (konkretnie tych z filtrami węglowymi i HEPA), który był badany przez UOKiK pod koniec stycznia tego roku, i przez który nie wszyscy producenci przeszli pomyślnie.

Reklama

Bomby bakteryjne

Zanieczyszczone filtry węglowe i HEPA to prawdziwe siedliska bakterii. Może brzmieć to groźnie, jednak większość masek dostępnych na rynku działa w ten sposób. Inaczej nie da się bowiem określić tego, jak wygląda i co zawiera ich filtr po kilku miesiącach użytkowania. Dzieje się tak, ponieważ bakterie, wirusy i toksyczne związki, z których oczyszczane jest wdychane powietrze, muszą się na czymś osadzać. Na czym? Właśnie na filtrze, który z reguły trzeba wymieniać w maskach często – w zależności od zaleceń producenta – zazwyczaj jest to od kilku do kilkudziesięciu godzin.

Musimy więc zdawać sobie sprawę z tego, że już po dość krótkim czasie użytkowania takiej maski, w dalszym ciągu będziemy co prawda oddychać oczyszczanym powietrzem, jednak w bezpośrednim sąsiedztwie naszych dróg oddechowych przez cały czas towarzyszyć nam będzie właśnie takie nagromadzenie bakterii. Zwłaszcza, że w kontakcie z ciepłym i wilgotnym wydychanym powietrzem, bakterie osadzające się na filtrach węglowych czy HEPA, jeszcze dodatkowo się namnażają. Aby uniknąć zdrowotnych konsekwencji noszenia takiej zanieczyszczonej maski, należy koniecznie, regularnie wymieniać filtry.

Czy musi tak być?

Dobrym wyjściem z sytuacji wydają się być maski antysmogowe z mechanizmami biodegradującymi zanieczyszczenia, wirusy i bakterie osadzające się na filtrach. To znaczy, że pod wpływem tego procesu wszystkie niebezpieczne związki przestają być szkodliwe dla naszego organizmu. – Tego typu technologię zastosowano jak dotąd jedynie w maskach U-Mask – tłumaczy Gabriela Bogaty, przedstawicielka marki na Polskę. – Biodegradacja jest tak naprawdę procesem powszechnie stosowanym, np. w biologicznych oczyszczaczach powietrza, oczyszczalniach ścieków czy na składowiskach odpadów, gdzie przy zachowaniu odpowiedniej temperatury wszelkie zanieczyszczenia są rozkładane. Umiejętne przeniesienie procesu do filtrów masek antysmogowych było więc jego sprytnym i trafnym zastosowaniem. Dzięki szwajcarskim biotechnologom, którzy opracowali produkty U-Mask, tego typu naturalny i ochronny mechanizm każdy z nas może stosować na swój własny użytek.

Wewnątrz takiej maski wytwarzane jest pole elektrostatyczne, a powstająca poprzez oddychanie wilgoć dodatkowo aktywuje wewnętrzną warstwę bioaktywną. Dzięki temu wygenerowane zostaje neutralne pole polimerowe przyciągające zanieczyszczenie (na podobnej zasadzie jak magnes opiłki żelaza). W ten sposób nie przedostają się one do układu oddechowego. Dzięki temu maska nawet wtedy, kiedy nie przylega bardzo mocno do twarzy nadal spełnia swoją funkcję. Zanieczyszczenia są przyciągane przez filtr, gdzie następnie dochodzi do wspomnianego wcześniej procesu ich bioutlenienia. Tego typu filtr może dobrze spełniać swoją funkcję do roku czasu.

Świadomy konsument

Jak widać, zdarza się, że maski niekoniecznie pomagają nam w skutecznej ochronie przed smogiem. Warto więc przed podjęciem decyzji o jej zakupie poczytać i zasięgnąć informacji z wielu źródeł, a następnie koniecznie stosować się do zaleceń producenta. Tylko wtedy możemy mieć pewność, że to, co mamy na twarzy, jest dla nas realną ochroną, a nie potencjalnym zagrożeniem.

Trwa ładowanie wpisu