Wydatki na zdrowie będą zwiększone o 6 proc. PKB. Jednak strajk młodych lekarzy nadal trwa, a nawet się rozszerza na inne miasta.
Rzeczywiście podjęliśmy historyczną decyzję dla polskiej służby zdrowia w sprawie ustawy systemowo zwiększającej nakłady. Myślę, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie ma żadnych powodów do protestów. Zwłaszcza tak radykalnych.
Projekt zwiększania nakładów na służbę zdrowia został ogłoszony właśnie po tym, jak zaczęły się radykalne protesty.
Od dawna pracowaliśmy nad tym projektem, po raz pierwszy przedstawiłem go w lipcu 2016 r. Mówimy o ogromnych konsekwencjach dla budżetu państwa i pieniądzach przekraczających sumę ponad 100 mld zł. Taka decyzja musi być poprzedzona wieloma analizami. Nie można zrobić tego ot tak, jak chcą rezydenci, którzy z łatwością szafują rozmaitymi kwotami bez żadnego pokrycia. Nie mogę zatem stwierdzić, że w trakcie negocjacji protestujący i rząd kiedyś spotkają się w pół drogi – wykorzystujemy te środki, które mamy. Nie obiecam czegoś, czego polski budżet nie będzie w stanie udźwignąć.
Bez protestu też taka decyzja zostałaby podjęta? Nic na to nie wskazywało, projekt został w styczniu wręcz odrzucony przez Ministerstwo Finansów.
Oczywiście zostałby przyjęty i bez protestów. Ale jesteśmy skłonni podzielić się tym sukcesem z rezydentami – to także ich osiągnięcie. Zapracowali na to wszyscy pracownicy służby zdrowia. Zupełnie nie rozumiem, czemu protestujący nie dostrzegają tego wspólnego sukcesu.
Rezydenci chcieliby, żeby było więcej pieniędzy na zdrowie albo żeby szybciej je znaleźć. Deklarowali, że wydatki mogą wynosić 6 proc., ale do 2021/22 r. Pan też tak przecież chciał, kiedy obejmował władzę.
Analizujemy taką ewentualność, żeby planowane zmiany udało się wprowadzić wcześniej. Jednak taka decyzja nie może powstać w wyniku jakiejś presji czy negocjacji, lecz na podstawie racjonalnych analiz ekonomicznych. Sytuacja gospodarcza jest dynamiczna – rok temu, gdy zaczynaliśmy pracę, prognozy były niepewne, dziś jest znacznie lepiej. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Musimy pamiętać o możliwościach finansowych państwa.
O jakie pieniądze chodzi?
Mówimy w sumie o ponad 100 mld zł – to dodatkowe środki, które muszą zostać przekazane na zdrowie do 2025 r.! Ale w zależności od faktycznego wzrostu PKB może być to znacznie więcej, nawet 200 mld zł. Zapewniam, że to jest możliwe w granicach przewidywanych dochodów budżetowych bez podwyższania podatków.
Pomimo tego wszystkiego rezydenci i tak mówią "nie". Ruch jest teraz po ich stronie. Rząd czy ministerstwo nie będzie ich do niczego zmuszał, nie zamierza tego robić. Wskazujemy, że realizujemy założenia, których sami oczekiwali. Zapraszamy ich do wspólnej pracy również w wielu innych obszarach. Dialog z nimi na tematy pozafinansowe trwa od dawna i nigdy nie został przerwany. Od dwóch lat intensywnie współpracujemy, trzy dni przed protestem mieliśmy ostatnie spotkanie dotyczące kształcenia podyplomowego lekarzy. W przytłaczającej większości spraw osiągnęliśmy konsensus.
A co z kwestią wynagrodzenia młodych lekarzy?
Mamy tu pewne rozbieżności, ale nie są one duże. W środę – zaraz po ogłoszeniu, że przyjmujemy 6 proc. PKB do 2025 r. – wieczorem spotkałem się po raz kolejny z rezydentami. Nie zdążyliśmy dojść do rozmów o wynagrodzeniu, bo od razu powiedzieli, że nie zgadzają się na pierwszy punkt – czyli 6 proc. PKB. I nie widzą możliwości zakończenia protestu. Dalsza rozmowa po takiej deklaracji nie miała sensu.
Jest możliwość podniesienia im pensji?
Sprawa jest przesądzona – wynagrodzenia lekarzy rezydentów będą o wiele wyższe i stopniowo będziemy je jeszcze podnosili.
Mówił pan, że może należałoby się zastanowić nad innym sposobem finansowania specjalizacji i odejścia do specjalizacji.
Był pomysł zgłoszony przez szpitale powiatowe, żeby to one dostały pieniądze na specjalizację, bo dziś mało który lekarz chce jechać do oddalonych ośrodków i tam podnosić kwalifikacje. Rozważamy jeszcze inną opcję – żeby wynagrodzenia na rezydentury były wypłacane w formie stypendium. Ale byłby jeden warunek – lekarze musieliby potem pracować w Polsce. Jeżeliby chcieli wyjechać, musieliby zwrócić stypendium.
Planowane wydatki na zdrowie nie są powiązane ze wzrostem składki zdrowotnej. Pieniądze muszą znaleźć się w budżecie. Czy nie ma obawy, że pewnego roku minister finansów powie: pieniądze są bardziej potrzebne na wojsko?
To prawda, że każda regulacja ustawowa może być zmieniona. Są też jednak takie decyzje jak ta, które trudno odwrócić z powodów politycznych, nawet przy zmianie rządu. Służba zdrowia jest wśród priorytetów społecznych na wysokiej pozycji, zatem każdy rząd miałby trudności we wprowadzeniu ograniczeń. Próba zabrania pieniędzy na zdrowie to polityczne samobójstwo.
Jak to ma wyglądać? Skąd miałyby być pieniądze?
Mechanizm, który proponujemy, oparty jest o rozwiązania, które mamy już dziś – NFZ dostaje przecież pieniądze z budżetu. Klasycznym przykładem jest finansowane z budżetu ratownictwo. Środki są kierowane do NFZ, który podpisuje umowy i dystrybuuje je do wykonawców. Rozwiązania proponowane przez tę ustawę są podobne. Co roku minister zdrowia będzie poprzez rozporządzenie zagospodarowywał środki z budżetu, które muszą być przeznaczone na ochronę zdrowia w wysokości stanowiącej odpowiedni dla danego roku odsetek PKB. Zgodnie z wytycznymi będą to zakresy mające swoje źródło w konstytucji, zgodnie z którym państwo ma sprawować szczególną opiekę zdrowotną nad dziećmi, kobietami ciężarnymi, niepełnosprawnymi i osobami w podeszłym wieku. W dalszej kolejności minister ma kierować się danymi wynikającymi z map potrzeb. Trzecią grupę stanowią obszary, w których pacjenci muszą najdłużej czekać w kolejkach.
Padła zapowiedź, że będzie więcej pieniędzy – to tylko liczby. Co się fizycznie zmieni dla pacjentów?
Według mnie należałoby w pierwszym rzędzie przeznaczyć je na rozładowanie kolejek tam, gdzie to najbardziej konieczne – zabiegi na zaćmę, endoprotezy, rehabilitację czy niektóre porady specjalistyczne. Istnieje wiele obszarów, w których nie brakuje personelu, a limitowany kontrakt powoduje kolejki. Pacjenci bardzo na to narzekają – przychodnia stoi pusta, a oni muszą czekać. Dzięki środkom, które uruchomiliśmy, wykonamy znacznie więcej świadczeń niż dotychczas.
Ministerstwo Zdrowia co roku będzie przygotowywało wykaz zakresów, które będą finansowane właśnie z dodatkowych nakładów płynących z budżetu państwa. Dodatkowych nakładów, które nie podnoszą obciążeń dla obywateli.
Szpitale z mniejszych miast szukają na wszelkie sposoby specjalistów. Pan mówił, że jednym z rozwiązań może być ułatwienie w Polsce pracy lekarzom spoza Unii?
W XXI w. granice powinny być na tyle otwarte, żebyśmy mogli przyjmować i nie stwarzać niepotrzebnych barier ludziom, którzy chcą tu pracować. Przygotowujemy regulację, dzięki której będzie można wydawać takim lekarzom prawo wykonywania zawodu, będzie ono związane z placówką, do której trafi.
Na czym ma to polegać?
Lekarz będzie mógł w Polsce na nieco prostszych zasadach praktykować medycynę, jednak nie będzie to prawo pełne. Będzie miał prawo pracy w wyznaczonym miejscu, w wyznaczonym zakresie. Podobne rozwiązania istnieją już w kilku krajach unijnych. Tak działają m.in. państwa mające dziedzictwo kolonialne – np. Portugalia czy Hiszpania wobec przybyszów z dawnych kolonii. A także w Niemczech – dla wszystkich lekarzy.
W Polsce z tych rozwiązań skorzystają z tego głównie lekarz z Ukrainy?
Tak, i z Białorusi. Spodziewam się, że głównie z krajów byłego bloku wschodniego. Potrzebujemy lekarzy, ale muszą być bardzo dobrzy i bezpieczni dla naszych pacjentów. To dla nas najważniejsze i dlatego przykładamy dużą wagę do procedur nostryfikacyjnych. Pamiętamy również o uwarunkowaniach unijnych – nie możemy za mocno upraszczać prawa, gdyż dając prawo wykonywania zawodu w Polsce, dajemy je również w pozostałych państwach Unii.
Ukraina boi się, że to będzie oznaczać drenaż ich lekarzy.
Bardzo poważnie traktuję dokument Światowej Organizacji Zdrowia, w którym kładzie ona nacisk na etyczność rekrutacji pracowników medycznych z innych państw. Polska sama doświadczyła nieetycznego zachowania ze strony państw Europy Zachodniej, kiedy agresywnie rekrutowano naszych lekarzy. Nie możemy powtórzyć takiego zachowania. Ale rynek jest otwarty.
Razem z podniesieniem składki miała być wprowadzona bezpłatna służba zdrowia. Ponoć warunek Ministerstwa Finansów był taki, że zgodzi się na większy wskaźnik wydatków pod warunkiem rezygnacji z pomysłu bezpłatnej służby zdrowia?
Obecnie będzie tylko podniesienie nakładów. Nad powszechnością dostępu do publicznej służby zdrowia będziemy dalej pracować.
Zarzuty są takie, że to zachęta do niepłacenia podatków. Sprzeciwiła się temu Prokuratoria Generalna, a Ministerstwo Finansów ten protest poparło.
Nie mam żadnej wątpliwości, że ten projekt należy zrealizować. Nasza cywilizacja opiera się na solidarności i wymaga, aby pomagać każdemu, kto znajdzie się w potrzebie. Ponad połowa unijnych państw realizuje takie założenie i nie spowodowało to zawalenia się ich systemów. Odwrotnie, pozwala to na obniżanie kosztów poprzez wcześniejszą interwencję – ktoś, kto nie musi obawiać się kosztów leczenia, zdecydowanie szybciej się na nie zdecyduje.
Mówi się o rekonstrukcji rządu. Może dotknąć również pana?
Jak to ktoś powiedział: o rekonstrukcji się nie dyskutuje, tylko się ją robi. Proszę spytać, gdy mnie dotknie. Na razie robię to, co do mnie należy.