Jestem w ciąży. Chciałam się umówić do ginekologa. Kiedy najbliższy wolny termin? - to niektóre z pytań ankieterek, które się wcieliły w role ciężarnych i badały, na co mogą liczyć w polskim systemie ochrony zdrowia. W ramach "Monitoringu dostępności do usług ginekologiczno-położniczych" Fundacji Rodzić po Ludzku, przepytały blisko 500 placówek medycznych z kontraktami z NFZ. Okazało się, że prawie w 25 proc. z nich czas oczekiwania przekraczał 4 tygodnie. Zaś były i takie, w których wyznaczono im datę za... 385 dni (czyli już po porodzie) lub za siedem miesięcy. Terminu nie dało się przyspieszyć nawet po tym, jak "pacjentka" tłumaczyła, że jest już w 9. tygodniu i jeżeli nie udokumentuje, że była u lekarza do 10. tygodnia, to nie otrzyma becikowego. W 87 proc. placówek ciężarne były traktowane jak reszta pacjentek. Zaś w kilku informacja o ciąży wręcz opóźniła termin wizyty.
I choć w ok. 40 proc. placówek czas oczekiwania wynosił ok. tygodnia, to średnia sięgnęła 18 dni. Wiele zależało od regionu: jak wynika z raportu, najgorzej mają mieszkanki z regionu centralnego, gdzie w 30 proc. placówek były zmuszone czekać średnio ponad 4 tygodnie. Co ciekawe, regiony, w których termin był najbardziej odległy, miały zarazem najkrótsze czasy oczekiwania na opiekę prywatną.
Ponad 30 proc. lekarzy w placówkach położniczo-ginekologicznych przyjmowało prywatnie i zazwyczaj można było się na taką wizytę dostać następnego dnia, a średni czas oczekiwania wynosił 3 dni. Ceny wahały się od 30 zł do 200 zł.
Autorzy raportu wskazują na paradoks: z jednej strony wymaga się dokumentów poświadczających konkretne daty badań lekarskich, by wydać zasiłek (becikowe), z drugiej nie ma żadnych wytycznych, które by nakazywały dostosować terminy do tych wymogów. To może powodować groźbę, że te ciężarne, które za późno się zorientują, że będą miały dziecko, mogą stracić becikowe. Z analizy wynika również, że w większości klinik (blisko 80 proc.) nie istniały żadne odrębne zasady dotyczące przyjmowania kobiet w ciąży.
Reklama
Raport wykazuje jeszcze jedną słabość sytemu: wprowadzanie w błąd pacjentek w kwestii ubezpieczenia. W ponad połowie placówek przekonywano, że ciężarna nie ma szans na bezpłatne leczenie bez ubezpieczenia. Zgodnie z przepisami jednak ciężarne są pod specjalną ochroną i niezależnie od tego, czy płacą składkę zdrowotną, czy nie, mogą korzystać z bezpłatnej opieki zdrowotnej.
Tymczasem informowano je, np. że każdy musi być ubezpieczony, że mogą być problemy przy porodzie albo że powinny przynieść zaświadczenie z urzędu pracy. Zdarzało się, że sugerowano, chociażby pierwszą wizytę, prywatną. Zdaniem Małgorzaty Darmas, prawniczki Fundacji Rodzić po Ludzku, to skandaliczna sytuacja, że osoby rejestrujące pacjentów nie znają obowiązującego prawa. Dlatego konieczne jest skuteczne edukowanie - mówi Darmas.
Również kłopotliwy okazał się dostęp do położnej. W ponad połowie placówek położniczo-ginekologicznych ich nie było. A w większości osoby rejestrujące nie wiedziały, o co chodzi, kiedy kobieta prosiła o taką wizytę. Tymczasem zgodnie z przepisami choć nie ma obowiązku, by położna była w danej placówce, to lekarz prowadzący musi już w piątym miesiącu ciąży skierować ciężarną do położnej. Liczba takich spotkań, finansowanych przez NFZ, nie jest limitowana. To wizyty edukacyjne, położna może pomóc przygotować plan porodu przedstawiany w szpitalu, powiedzieć o znieczuleniu - wylicza Leokadia Jędrzejewska, konsultant w dziedzinie pielęgniarstwa ginekologicznego i położnictwa.
Zdaniem Małgorzaty Darmas umożliwienie prowadzenia ciąży przez położoną w ramach NFZ pomogłoby skrócić czas oczekiwania na wizytę u ginekologa. Leokadia Jędrzejewska przyznaje, że już od wielu lat na ten temat są prowadzone rozmowy z Ministerstwem Zdrowia.
Według konstytucji kobieta w ciąży ma być objęta wyjątkową opieką ze strony państwa. Nasz monitoring pokazał, że jest wręcz odwrotnie - podsumowuje wyniki badania Daria Omulecka z fundacji. I dodaje, że zamiast poczuć się komfortowo, kobieta napotyka kolejne bariery w kontakcie ze służbą zdrowia. Jej lęk i napięcie wzrastają, a przecież dla dobra jej i dziecka powinny tylko maleć, wypierane przez wzrastające poczucie bezpieczeństwa - stwierdza Omulecka.