Wyniki badania, które doprowadziło ich do takiego wniosku, opublikowano w „Open Forum Infectious Diseases”.

Reklama

- Chociaż gorączka jest jednym z najczęstszych objawów wśród chorych na COVID-19, mierzenie temperatury jest kiepskim sposobem badania przesiewowego wykrywania osób zakażonych wirusem SARS-CoV-2. CO więcej - może wręcz zaszkodzić, przenosząc chorobę na innych - piszą autorzy.

W marcu br. rządy bardzo wielu krajów zdecydowały się na ogłoszenie wytycznych dotyczących postępowania obywateli w związku z pandemią. Jednym z ważniejszych było rutynowe mierzenie temperatury ciała w wielu budynkach użyteczności publicznej (m.in. szkołach, przychodniach, na lotniskach). Miało to na celu wyłapanie osób potencjalnie zakażonych i uniemożliwienie im dalszego kontaktu z innymi.

Autorzy omawianego badania uważają, że jest to postępowanie nieskuteczne.

ZOBACZ AKTUALNĄ MAPĘ ZAKAŻEŃ>>>

- Na odczyty uzyskane za pomocą termometrów bezdotykowych wpływają liczne zmienne: i te dotyczące ludzi, i środowiska, i samego sprzętu. Wszystkie one mogą wpływać na dokładność i powtarzalność pomiaru - piszą. - Co więcej, rdzeniowa temperatura ciała, czyli temperatura wnętrza naszego organizmu, różni się od tej zewnętrznej, czyli tej mierzonej ogólnie dostępnymi termometrami, dość znacząco.

- Tymczasem jedynym sposobem, aby wiarygodnie zmierzyć temperaturę rdzeniową, jest cewnikowanie tętnicy płucnej, co nie jest ani bezpieczne, ani możliwe do zastosowania jako metoda przesiewowa - dodają i przedstawiają potwierdzające to statystyki.

Reklama

- Od 23 lutego 2020 roku ponad 46 tys. podróżnych na lotniskach w USA przebadano za pomocą termometrów bezdotykowych. I tylko jedna z nich została zidentyfikowana jako zakażona SARS-CoV-2 - mówi dr William Wright, jedne z dwóch głównych autorów badania. - Drugi przykład to pracownicy Centers for Disease Control and Prevention (CDC) oraz urzędnicy celni, którzy przebadawszy ok. 268 tys. wykryli tylko 14 osób z koronawirusem.

Autorzy przytaczają pełny raport CDC z listopada 2020 r., który stwierdza, że łącznie ​​spośród 766 tys. podróżnych przebadanych w okresie od 17 stycznia do 13 września tylko jedna osoba na 85 tys. - czyli około 0,001 proc. - miała później pozytywny wynik testu w kierunku zakażenia SARS-CoV-2. Dodatkowo zaledwie 47 z 278 osób (17 proc.) w grupie osób z objawami charakterystycznymi dla SARS-CoV-2 miało temperaturę spełniającą wyznaczone odgórnie kryteria dla gorączki.

- Kolejnym problemem - mówi Wright - jest to, termometry na podczerwień często podają błędne i niepowtarzalne wyniki, co utrudnia określenie, czy ktoś faktycznie ma gorączkę, czy nie.

- W okresie, w którym gorączka rośnie, następuje wzrost temperatury wewnętrznej organizmu, co powoduje zwężenie naczyń krwionośnych w pobliżu powierzchni skóry i zmniejszenie ilości wydzielanego ciepła - tłumaczy dr Wright. - A podczas spadku gorączki dzieje się odwrotnie. Zatem opieranie się na pomiarach termometrów bezdotykowych, które mierzą ciepło promieniujące z czoła, może być całkowicie błędne.

Naukowcy uważają, że zdecydowanie powinno się opracować skuteczniejsze programy odróżniania osób zakażonych SARS-CoV-2 od niezakażonych. Wśród strategii takich wymieniają m.in. obniżenie temperatury używanej do identyfikacji objawowych osób zakażonych, badania grupowe umożliwiające obserwację i monitorowanie wirusa w czasie rzeczywistym w trudniejszych do opanowania sytuacjach, wprowadzenie do użytku „inteligentnych” termometrów, które będą połączone z urządzeniami wyposażonymi w GPS (takimi jak smartfony) oraz monitorowanie osadów ściekowych pod kątem SARS-CoV-2.