– Aktualnie do Polski dotarła fala tegorocznej grypy sezonowej – zaznaczył doktor nauk medycznych Paweł Grzesiowski z Centrum Medycyny Zapobiegawczej i Rehabilitacji. Jak podkreślił: "odnotowano w ostatnich tygodniach największą liczbę zachorowań, to jest około 250 tysięcy osób tygodniowo z nowo rozpoznaną chorobą grypopodobną lub grypą, dlatego że w Polsce nie mamy rozdzielności rejestracyjnej i rejestrujemy grypę oraz choroby grypopodobne, czyli niepotwierdzone testami grypowymi".
Jak ocenił, grypa co roku dotyka około 10-15 procent społeczeństwa, czyli w Polsce - jak zaznaczył - "to około 3-4 miliony ludzi, a więc nie jest tak, że chorują wszyscy". Jak tłumaczył, część osób ma naturalna odporność, część osób nie ma okazji się zarazić, a część osób jest zaszczepiona.
Grzesiowski powiedział także, że corocznie chorują głównie dzieci. – Około połowy przypadków wszystkich zarejestrowanych zachorowań to są dzieci do piętnastego roku życia. (...) Dzieci są w skupiskach, w szkołach, przedszkolach, żłobkach i wirus ma najłatwiejsze zadanie, żeby się rozprzestrzenić – dodał. Przyznał też, że dorośli zarażają się zwykle od dzieci, a grupą najbardziej obarczoną ryzykiem powikłań związanych z zachorowaniem na grypę są osoby starsze, "zwykle więcej czasu spędzające w domu, które zarażają się najczęściej w sklepach, w środkach komunikacji miejskiej czy w kontaktach z chorymi w domu".
– Przebieg grypy zwykle jest typowy, na początku mamy objawy nieswoiste, czyli "jakieś łamanie w kościach", bóle mięśniowe, czasami gorączka i wtedy już wirus znajduje się w wydzielinie z nosa, wydzielinie z gardła, a więc podczas kichania czy kaszlu, czy nawet mówienia można zarazić inne osoby – podkreślił lekarz.
Jak ocenił, "okres zakaźności trwa różnie, od 3-5 dni, ale są osoby, które chorują ciężej, np. mają zapalenie oskrzeli czy zapalenie płuc grypowe, wówczas ten okres zakaźności przesuwa się i może trwać nawet 2-3 tygodnie".
Grzesiowski zwrócił też uwagę na to, że "wirus grypy ma zdolność przeżycia kilkadziesiąt minut na rękach, o czym warto pamiętać, bo jest to jedna z najczęstszych dróg przenoszenia zakażeń i ok. 8 godzin na przedmiotach nieożywionych, na przykład w chusteczkach higienicznych czy na blatach stołów".
Dlatego – jak przypomniał – warto pamiętać o tym, że wszelkie "odpady" powstające właśnie wskutek kasłania, kichania, zasłaniania ust, należy natychmiast wyrzucać do śmietników, żeby nie stanowiły źródła wirusa.
Lekarz podkreślił, że "kaszląca czy kichająca osoba rozpryskuje wirusa na około 1,5 metra". Jak dodał, "wystarczy odsunąć się od osoby, która kicha czy kaszle, czy też nie zbliżać się do osoby, która manifestuje objawy grypy, żeby uniknąć zakażenia".
Zapytany o szczepienia przeciwko wirusowi grypy, Grzesiowski zaznaczył, że powinniśmy je rozpoczynać jesienią, kiedy grypy nie ma. – Ale oczywiście w tej chwili, jeśli ktoś nie chorował na grypę, a szczepionkę jeszcze gdzieś dostanie – bo wcale już nie jest teraz łatwo o szczepionkę – to warto się zaszczepić, dlatego że odporność powstaje około tygodnia, 10 dni po szczepieniach, więc jeżeli przez te 7-10 dni nie zetknie się z grypą, to szczepionka ma szanse zadziałać – mówił.
Lekarz zwrócił także uwagę na to, że przechorowanie grypy daje odporność, ale niestety bardzo swoistą, jeśli chodzi o tak zwany serotyp wirusa. – Jeżeli w danym roku mamy kilka serotypów, tak jak w tym roku mamy dwa serotypy, to AH3N2 i serotyp B, to niestety nie posiadamy krzyżowej odporności, czyli można w jednym sezonie zachorować dwa razy, trzy razy na grypę, jeżeli będzie ona wywołana przez odmienne serotypy - wyjaśnił.
Zdaniem Grzesiowskiego bardzo ważnym elementem jest odpowiednie leczenie grypy. – Musimy pamiętać, że są zarejestrowane i dopuszczone do obrotu w Polsce leki przeciwgrypowe i nie są to suplementy diety czy witaminy, tylko są to substancje hamujące namnażanie się wirusa – powiedział.
– Jest to oseltamivir, czyli nazwa chemiczna, to jest inhibitor jednego z najważniejszych enzymów wirusa grypy, który powoduje, że jeśli zaczynamy to przyjmować we wczesnej fazie choroby, hamujemy rozwój tej choroby – powiedział lekarz. Zaznaczył przy tym, że są to leki na receptę i jeśli zostaną one przepisane odpowiednio szybko, to "możemy osiągnąć taką sytuację, że nawet po 2-3 dobach już wracamy do zdrowia, bo wirusowi nie udało się rozwinąć w naszym organizmie".
Grzesiowski zaznaczył, że popularne myślenie, że kiedy przychodzą mrozy, to również bakterie i wirusy ulegają zamrożeniu, nie do końca jest prawdą. – Musielibyśmy osiągać te minusowe temperatury wewnątrz pomieszczeń, a tak nie jest – mamy w domu ciepło, a na zewnątrz zimno. W związku z tym dla wirusa są to idealne warunki, ponieważ człowiek przy tej niskiej temperaturze troszkę traci odporność – tłumaczył.
Jak wyjaśnił: – Niskie temperatury powodują lekkie wychłodzenie naszych limfocytów, a to oznacza, że wirus ma łatwiejsze zadanie; po drugie często jesteśmy narażeni na przechłodzenie, czyli właśnie wychodząc z ciepłego pomieszczenia jest duża różnica temperatur i nasze błony śluzowe gorzej pracują, a wirus tam jest, czeka na okazję, żeby się rozmnożyć, żeby zaatakować.
Dlatego - w ocenie Grzesiowskiego – "zima nawet bardzo mroźna niestety sprzyja zachorowaniom".
– Wydaje się, że największa aktywność wirusa dotyczy środkowej Polski i ta fala zachorowań przesuwa na północny wschód, i wydaje się, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni powinniśmy zaobserwować poprawę sytuacji – podsumował lekarz.