Prof. Bożena Kociszewska-Najman jest specjalistką pediatrii i neonatologii, kierownikiem Kliniki Neonatologii i Chorób Rzadkich Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Lekarze obserwują, że na świat przychodzi coraz więcej wcześniaków i dzieci obciążonych wadami genetycznymi. Z czego, pani zdaniem, to się bierze? Nasuwa się jeszcze jedno pytanie: czy, ratując te dzieci, nie przyczyniamy się jednak do zaburzenia genomu ludzkości?

Reklama

Prof. Bożena Kociszewska-Najman: Prawdą jest, że osobnik z wadą genomu jest nią w jakiś sposób naznaczony, tym nieprawidłowym genem i przekazuje go kolejnemu pokoleniu, więc tych wad jest coraz więcej. Poza tym ważne jest to, czym się odżywiamy, ile w tym jedzeniu jest "szkodliwej chemii" - sztucznych substancji; tak samo istotne jest, czym oddychamy, a wiadomo, że jest problem z czystością powietrza. To wszystko sprawia, że choroby cywilizacyjne występują częściej.

Ale spróbujmy odwrócić to nasze myślenie – przenieśmy się do Afryki. Tam kobiety rodzą zazwyczaj zdrowe dzieci, gdyż żaden wcześniak lub noworodek z ciężką wadą nie ma tam szans na przeżycie. Występuje tam "selekcja naturalna": przeżywają najsilniejsze osobniki. Każda kobieta tam rodzi po kilkoro dzieci, nie tak, jak u nas, gdzie czasami rodzice świadomie nie decydują się na macierzyństwo, a czasami decydują się tylko na posiadanie jednego dziecka. Wydaje się, że teraz w krajach rozwiniętych mamy inne priorytety – każdy z nas chce się najpierw uczyć, potem zarabiać, cieszyć się życiem, podróżować, a dzieci są na końcu tej skali. Dlatego nasze społeczeństwa się starzeją.

Reklama

Współpracujemy z pewnym szpitalem w Afryce, gdzie, m.in. zbieramy dane medyczne dotyczące stanu noworodka i jego matki po porodzie. Tamtejszy szpital jest mały i bardzo słabo wyposażony w sprzęt medyczny, a szpital, w którym pracuję, to jeden z największych i najnowocześniejszych szpitali w naszym kraju - nowoczesna baza, dwa i pół tysiąca porodów rocznie. Ale dane o pięciu tysiącach porodów to my musimy zbierać przez dwa lata, podczas, gdy oni, w tym małym szpitalu, takie dane zbierają w dwa miesiące, bo taka jest tam liczba porodów. To jest skala.

Lekarze w krajach rozwiniętych, także w Polsce, robią więc, co mogą, ale wyniki nie są satysfakcjonujące?

Do końca nie są, aczkolwiek w ostatnich kilkunastu latach nastąpił niesamowity postęp w neonatologii. Bo na przykład noworodki, które rodzą się z wagą powyżej jednego kilograma, mają dziś bardzo dużą szansę na prawidłowy rozwój. Największe dla nas wyzwanie, jeśli chodzi o wcześniaki, to są takie noworodki, które rodzą się z masą ciała poniżej 700 gramów. U nich ryzyko nieprawidłowego rozwoju jest bardzo duże.

Zastanówmy się, co by można było zrobić, aby odebrać neonatologom pracę - z tego względu, że nie będą rodzić się wcześniaki i dzieci obciążone wadami genetycznymi. Czy jest na to jakiś sposób?

Zapobieganie wcześniactwu to niezwykle ważne zadanie dla położników, aczkolwiek nie bardzo wiadomo, jak to zrobić. Rozwój cywilizacji, styl życia, ciąże w późniejszych latach życia kobiet – to wszystko, mimo bardzo dużego postępu w medycynie, nie eliminuje ryzyka wcześniactwa, a odsetek wcześniactwa na świecie nie zmniejsza się, tylko rośnie. Zapobieganie porodom przedwczesnym byłoby idealne, ale tego nie da się zrobić. Choćby z tego powodu, że nasze społeczeństwo jest dziś słabsze.

Reklama

Dzięki postępowi w medycynie ratujemy coraz mniejsze dzieci, co kiedyś nie było możliwe. Im mniejsze dziecko, im mniej dojrzałe, tym ryzyko nieprawidłowego rozwoju psychoruchowego jest większe. Wcześniactwo w przypadkach, gdy dotyczy to porodu poniżej 36. tygodnia, gdzie rodzi się noworodek z masą ciała 2,5 kilograma, nie stanowi aktualnie żadnego problemu, bo wszelkie zaburzenia udaje się szybko opanować i dziecko rozwija się zupełnie prawidłowo. Gorzej jest ze skrajnie niedojrzałymi wcześniakami, urodzonymi poniżej 28. tygodnia ciąży, z masą ciała poniżej 1000 gramów, a zwłaszcza z tymi poniżej 700 gramów. To jest dla nas największe wyzwanie. W krajach rozwiniętych uważa się, że granica przeżycia to aktualnie 24. tydzień ciąży, poniżej tej granicy śmiertelność jest bardzo wysoka i sięga powyżej 95 proc., a u tych, które przeżyły, ryzyko nieprawidłowego rozwoju jest tak samo wysokie.

Ile z tych wcześniaków, niezależnie od ich wagi, jest w stanie normalnie żyć, samodzielnie funkcjonować w społeczeństwie?

Na to pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, bo to są tylko statystyki, a każdy noworodek jest inny i oczywiście zależy to wszystko od jego dojrzałości. Powiem prosto: każde sto gramów jest niezwykle istotne, a z każdymi stoma gramami większa szansa na dobre życie istotnie rośnie. Wśród tych noworodków, które ważą 500-600 gramów, nawet 80 proc. umiera. Są tak niedojrzałe, że w ciągu kilku godzin po urodzeniu lub doby-dwóch, umierają. A te, które ważą trochę więcej, bo 700-800 gramów, mają dużo większe szanse na przeżycie, umiera ich zaledwie 40 proc. Powtórzę: każde 100 gramów jest istotne.

To może być tytuł naszego wywiadu: liczy się każde sto gramów.

To prawda, każde sto gramów więcej daje większą szansę na przeżycie i prawidłowy rozwój.

Co by pani poradziła mamom: jak żyć, żeby nie urodzić wcześniaka?

Zdrowy styl życia, częste kontrole lekarskie, monitorowanie ciąży, świadome macierzyństwo, mniej stresu, brak używek, chronienie się przed wszelkimi infekcjami… Po prostu dbanie o siebie, zanim się jeszcze zajdzie w ciążę. Dotyczy to tak samo kobiet, jak i mężczyzn, czyli przyszłych rodziców dziecka.

Bo 40 lat i więcej, to nie jest najlepszy wiek na macierzyństwo?

Organizm kobiety wcześniej jest lepiej przygotowany do ciąży, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że czterdziestoletnia kobieta nie może mieć dziecka. Spotkałam się z przypadkiem, że kobieta urodziła w wieku 56 lat, ponieważ tak długo się starała o dziecko i była tak zdeterminowana, że udało jej się zajść w ciążę właśnie w tym wieku. Jak z nią rozmawiałam, przyznała, że tak bardzo chciała zajść w ciążę, był to jej jedyny cel życia - żeby zajść w ciążę. Przez ten cały czas leczyła się i na tym się skupiała i zupełnie nie liczyła lat. Uświadomiła sobie dopiero swój wiek wtedy, kiedy zaszła w ciążę i urodziła zdrowego noworodka.

Miała dużo szczęścia. Lepiej zajść ciążę w wieku 20-30 lat?

Na pewno będzie łatwiej, niż w wieku 40 lat. I dziecko też będzie zdrowsze. W starszym wieku ryzyko urodzenia dziecka z wadą rośnie, więc im wcześniej, tym lepiej.

Niemniej jednak walczycie o każde, najsłabsze nawet życie.

Oczywiście, zawsze warto. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. I możemy to coraz skuteczniej robić. Nie chcę wracać do czasów sprzed 15, 10 lat, nawet do czasów sprzed 5 lat, bo postęp neonatologii w tym czasie jest niesamowity. Nasze możliwości diagnostyczne, lecznicze, oraz najnowocześniejsza aparatura i sprzęt medyczny, jak też nasze umiejętności i doświadczenia są coraz większe i dlatego naszym wcześniakom żyje się coraz lepiej.

Ma pani jakiegoś ulubionego wcześniaka?

Mam, oczywiście, choć niejednego. Rzecz w tym, że my się bardzo zżywamy z naszymi pacjentami i ich rodzinami. Bo jak ktoś jest u nas dwa-trzy miesiące, a mama wcześniaka może podczas jego hospitalizacji u nas mieszkać, przebywać przez 24 godziny na dobę, to, siłą rzeczy, nawiązują się więzi, rodzi się taka domowa atmosfera. Przeżywamy bardzo wszystkie niepowodzenia, a nasze sukcesy dają nam niezwykłe szczęście, zadowolenie i ogromną siłę do dalszej ciężkiej pracy.

My bardzo kochamy swoją pracę, pracujemy od wielu lat, spotykamy się z tymi najmniejszymi dziećmi, cieszymy się z maleńkich, zwykłych rzeczy, kiedy dziecko może coraz więcej zjadać, kiedy przybiera na wadze, jest coraz większe – to jest miód na nasze serca. Nasza praca jest mrówcza: samo opisanie kroplówek dla takiego maluszka - to jest pół mililitra, zero trzy dziesiąte mililitra, różnych substancji niezbędnych do życia. To wymaga nowoczesnej i stale doskonalonej wiedzy, doświadczenia, precyzji i ogromnego zaangażowania w to, co robimy dla naszych wcześniaków i chorych noworodków. Dlatego ten ogromny trud całego zespołu, wkładany w naszą codzienną pracę, zarówno przez lekarzy, pielęgniarki, jak i terapeutów zawsze bardzo cieszy, gdy widzimy szczęście na twarzy rodziców maleńkich pacjentów, bo znowu mogliśmy pomóc…..

Rozmawiała: Mira Suchodolska