Posłowie PSL w swojej propozycji określili, jaka może być maksymalna zawartość cukrów, tłuszczów czy szkodliwych kwasów w żywności i napojach dostępnych w sklepikach szkolnych i automatach znajdujących się na terenie szkół. Chcą, by dyrektor miał prawo rozwiązać umowę z prowadzącym sklepik szkolny, gdyby ten sprzedawał w nim zakazane produkty. Dodatkowo kontrole mogłyby być przeprowadzane przez służby sanitarne. Oprócz tego chcą również wprowadzić zakaz reklamy takich produktów.
Według Polskiej Federacji Producentów Żywności nie można arbitralnie dzielić jedzenia na zdrowe i niezdrowe. Co jest dopuszczone do sprzedaży, nie może być bowiem uznane za szkodliwe, przekonują. – Potrzebna jest przede wszystkim edukacja dzieci i młodzieży na temat prawidłowego odżywiania się – uważa Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Producenci sprzeciwiają się wprowadzeniu niemożliwych – ich zdaniem – do zrealizowania kryteriów ustalania produktów, których sprzedaż ma być zakazana. Jak te oparte na limicie maksymalnej zawartości cukrów dodanych, których nie ma obowiązku podawania na opakowaniu.
– Rozporządzenie, które wejdzie w życie w grudniu tego roku, wprowadza jedynie obowiązek podawania ogólnej zawartości cukrów w produkcie, czyli sumy cukrów występujących naturalnie i dodanych – podkreśla Andrzej Gantner i dodaje, że jedynie skład recepturowy wraz ze składem surowców daje możliwość wyliczenia takiej ilości, jednak nie są one udostępniane ze względu na tajemnicę technologiczną. Podobnie sprawa wygląda z ustaleniem obecności syntetycznych barwników, które nie zostały zdefiniowane w przepisach. Producenci obawiają się poza tym, że wprowadzenie pojęć typu "fast food" i "instant" sprawi, iż określenia te będą różnie interpretowane przez ajentów sklepików szkolnych i służby kontrolne. To w efekcie będzie prowadziło do eliminacji produktów spełniających zalecenia żywieniowe dla dzieci.
Lobby producenckie przedstawia swoje rozwiązanie. Chce opracować listę produktów rekomendowanych, które powinny być oferowane w sklepikach. W sprawie technikaliów zamierza podjąć współpracę z Instytutem Żywności i Żywienia. Wstępna lista będzie gotowa w przyszłym tygodniu. Według nich problem zostałby rozwiązany, gdyby dyrektor szkoły wręczał ją ajentowi w momencie podpisywania z nim umowy na prowadzenie sklepiku. Lista ma być zamknięta według proporcji z ogólnie akceptowanych piramid żywieniowych. To, że lista będzie zamknięta, oznacza, że pomysł branży żywieniowej jest również z pogranicza prohibicji. Tylko że pozytywnej.
To rozwiązanie jest jednak również półśrodkiem. Śmieciowe jedzenie dzieci mogą przecież kupić w sklepie naprzeciwko szkoły, sto metrów od szkolnego, który został objęty pozytywną prohibicją. Mogą również przynieść batony czekoladowe, pizzę i słodkie napoje z domu.
Jako pierwsza na świecie podatek od niezdrowej żywności (z ang. zwany „fat tax”) wprowadziła w 1981 r. Norwegia i objęto nim cukier, czekoladę i napoje słodzone. Pomysł jednak nie chwycił, bo w ślady Norwegii w latach 80. poszło tylko Samoa. Idea podatku wróciła jednak wraz z początkiem nowego wieku, kiedy 10-proc. podatkiem objęto napoje i ciastka w Australii. Jedenaście lat później na podobny krok zdecydowali się Finowie. Z kolei Duńczycy i Węgrzy oprócz słodyczy postanowili walczyć także z tłustym jedzeniem. Nad Balatonem podatek jest stały i wynosi 10 forintów od produktu, zaś w Danii wynosi on 16 koron od kilograma nasyconego tłuszczu dla produktów, które zawierają go więcej niż 2,3 proc. Słodzone napoje obłożyli podatkiem także Francuzi, a ostatnio Meksykanie. Co ciekawe, podatek cieszy się powodzeniem wśród państw na Pacyfiku – wprowadziły go m.in. Fidżi, Nauru i Polinezja Francuska.
W zestawieniu UNICEF pokazującym procent dzieci z nadwagą Polska jest na 22. miejscu (im dalsze miejsce, tym więcej otyłych). Finlandia jest na 21., Węgry na 19., Norwegia na 9., Dania na 3., zaś Francja na 4. Podane kraje wprowadziły różne formy opodatkowania fast foodów.