Alergie towarzyszyły ludziom od dawna. Starożytni Grecy nazywali ludzi z chorobami alergicznymi atopos, czyli dziwny, inny, ponieważ – tylko na podstawie bacznych obserwacji – zauważyli, że ci chorzy inaczej chorują niż pozostali z klasyczną infekcją. Nie gorączkowali, a wyglądali na przeziębionych. Dręczył ich kaszel i duszności, ale nie umierali jak inni, którzy mieli zapalenie płuc czy gruźlicę. Oczy łzawiły i swędziały już faraonów, ale nie prowadziło to do ślepoty, jak jaglica czy inne zakaźne choroby oczu tak powszechne w tamtych czasach.
W XVIII–XIX wieku zauważono ponadto, że astma i katar sienny zdarzały się głównie wśród zamożnych ludzi oraz jedynaków. We współczesnym świecie choroby alergiczne dotyczą znacznie rzadziej mormonów i steinerowców (populacje odrzucające medyczną ingerencję), a ze zdwojoną siłą atakują w krajach, które właśnie zachłysnęły się zdobyczami współczesnej cywilizacji. Jaki z tego wniosek? To XX wiek przyniósł bardzo istotne zmiany w sposobie odżywiania i środowisku, które sprzyjają alergii, chociaż typowa alergia to choroba genetyczna.
Alergia w genach
Nie mamy bezpośredniego wpływu na funkcjonowanie naszych genów, ale poznajemy coraz więcej czynników zewnętrznych, które mogą stymulować słabsze miejsca w naszym kodzie genetycznym i zachęcać do samorzutnych zmian genetycznych (mutacji). Jeśli mutacje powstaną, są przekazywane potomstwu. Jeżeli jedno z rodziców choruje na alergię to można z 50-procentową pewnością stwierdzić, że dziecko będzie alergikiem, w przypadku alergii u dwójki rodziców istnieje ok. 80-procentowe ryzyko rozwoju alergii u dziecka takiej pary. Jednocześnie brak obciążenia dziedzicznego chorobą alergiczną u rodziców wcale nie oznacza, że dzieci nie będą alergikami. To właśnie niekorzystny wpływ środowiska może u nich wywołać mutacje genowe sprzyjające chorobie alergicznej.
Jak zmniejszyć zagrożenie
Coraz więcej wiemy o czynnikach ryzyka, których można uniknąć, aby zmniejszyć szanse na ujawnienie się genów sprzyjających alergii, szczególnie u nowo narodzonych dzieci. Dla przykładu, wiemy, że im dłużej przebywamy w zamkniętych pomieszczeniach, tym częściej uczulamy się na roztocza, pleśnie i sierść zwierząt domowych. Jeśli babcia i matka palą papierosy, dopiero prawnuczka ma szanse rozpocząć życie z genami chroniącymi przed zachorowaniem na choroby alergiczne.
Również nadmiar szczepień, antybiotyków i brak naturalnego przechorowania zwykłych przeziębień skłania nudzący się układ immunologiczny do histerycznych reakcji na sierść własnego chomika czy roztocze śpiące od wieków razem z nami w poduszce. Wniosek? Pozwolić chorować dzieciom na zwykłe przeziębienia, wirusowe katarki bez antybiotyków. Farmakolodzy biją na alarm – na świecie około 80 proc. antybiotyków zaleca się przy przeziębieniu! Efekt? Jesteśmy coraz bardziej podatni na kolejne infekcje wirusowe, potem grzybice itd.
Ostrożnie ze sterydami
Dzieci często są ofiarami niewłaściwych decyzji terapeutycznych, a w szczególności nadużywania antybiotyków czy sterydów inhalacyjnych. Przeziębione dziecko ma katar, kaszel, często nawet świszczy. Ale to nie znaczy, że ma astmę i trzeba natychmiast dać mu sterydy wziewne. 80 proc. takich dolegliwości wywołują infekcje wirusowe. Obserwacje 3-letnie takich dzieci wykazały, że u połowy świszczenie mija około 5–7 roku życia i nie jest astmą. U tych dzieci sterydy zwykle nie pomagają. Nie ma efektu leczniczego, ale narasta ryzyko skutków ubocznych.
Natomiast dzieci z takim przebiegiem przeziębień można zaszczepić przeciwko grypie. Jeśli przeziębienia „schodzą” na oskrzela, mogą sprzyjać rozwojowi astmy, szczególnie jeśli rodzice dziecka są alergikami. Ostatnie badania zalecają rozważenie w takich sytuacjach leku antyleukotrienowego lub sterydów, ale w wysokich dawkach, czyli takich, które dotychczas nie były zalecane u dzieci, bo już powodują uboczne skutki. A niestety bezpieczne dawki sterydów wziewnych, jak wykazały ostatnie badania, nie są w takich sytuacjach skuteczne.
Natomiast zastosowanie montelukastu (lek antykeukotrienowy) przez kilka miesięcy w sezonach infekcji wirusowych uchroniło blisko połowę przeziębiających się dzieci od powikłań oskrzelowych, a nawet konwersji w kierunku astmy i alergii. Kolejnym dramatem małych dzieci z szorstką skórą i rumianymi policzkami jest pochopne stosowanie diet i sterydów w maściach. Tak, to są z reguły dzieci alergiczne, ale można je skutecznie leczyć kosmetykami oraz bardzo bezpiecznymi i sprawdzonymi lekami przeciwalergicznymi (tzw. antyhistaminikami) w syropach czy kroplach.
Im starsze dziecko, tym częściej bagatelizuje się objawy, które powinny być diagnozowane w kierunku alergii czy astmy i leczone jak najwcześniej. Lekceważy się nawracające katary z kichaniem i tarciem nosa, z czego na całe życie pozostaje poprzeczna zmarszczka na nosie. Nastolatek mówi przez nos i mama uważa, że to jego uroda lub przewlekle zatoki, ma czerwone, załzawione oczy – za dużo siedzi przy komputerze. Nadal popularny jest pogląd, że dzieci wyrastają z alergii. Nie jest to prawdą! Im wcześniej zahamujemy marsz alergiczny, tym mniej będziemy mieć powikłań w przyszłości: przewlekłych zapaleń zatok, polipów nosa, a przede wszystkim, astmy. Kiedy nastolatek zaczyna pokasływać, dostaje antybiotyki. Dopiero jak wystąpi pierwszy napad duszności, wszyscy uświadamiają sobie że to już astma, a wtedy bez sterydów wziewnych nie da się dalej żyć.
Nie lecz się sam
U młodych dorosłych nie jest wcale lepiej. Są zabiegani, niecierpliwi, bardziej wierzą w informacje podawane w internecie niż lekarzom i chcą szybko się pozbyć kłopotliwego zatkania nosa czy przekrwionych oczu. Co więc robią? Idą do apteki, kupują odtykające nos i wybielające oczy krople czy leki przeciwalergiczne bez recepty. Efekt rewelacyjny, bo szybko oraz tanio, ale na krótko. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że dostępne bez recepty leki obkurczające naczynia krwionośne w nosie (czyli odtykające nos) i w oczach (znika przekrwienie oczu) to dalecy kuzyni kokainy. A kokaina wiadomo – uzależnia. Uzależnia się nos czy spojówka i potrzebuje tego coraz więcej, a jeśli nie dostanie – brzęknie i utrudnia życie. Jak to rozpoznać?
Znacie kogoś z własnego środowiska, kto nie może żyć bez kropli do nosa lub po imprezie wybiela sobie przekrwione oczy kroplami do oczu? A kiedy ci młodzi zaczynają szukać lekarza? Kiedy nie da się już spokojnie grać w squasha czy pobiegać, a kolejna infekcja powoduje długotrwałe osłabienie, wysychanie oczu i pokrwawianie z nosa. Kiedy wreszcie dotrą do alergologa, szybko zostają zdiagnozowani i ustawieni na właściwych lekach. I wtedy eureka! Można żyć bez kropli do nosa, leków przeciwalergicznych, które wywołują senność i sprzyjają przyrostowi masy ciała. Nawet odczulić się można, aczkolwiek z pewnością efekt byłby lepszy, gdyby wszystko zacząć wcześniej.
Choroby alergiczne dotyczą obecnie co trzeciego mieszkańca tego świata (szczyt zachorowań obserwujemy w wieku szkolnym). Problem w tym, aby wiedział o tym sam chory i jego lekarz, który zaleci skuteczne leczenie.