Lockdown 2.0
Dziś mają zostać ogłoszone nowe obostrzenia związane z pogarszającą się sytuacją epidemiczną w kraju. Część rozwiązań może wejść w życie już od najbliższej soboty. Niektóre pomysły w dużej mierze przypominają te z marca i kwietnia, gdy cały kraj znajdował się w lockdownie. Ostateczne decyzje miały zapaść najpóźniej dzisiaj rano na rządowym zespole zarządzania kryzysowego z udziałem premiera, w konsultacji z poszczególnymi resortami i GIS.
Jak twierdzą nasi rozmówcy z kręgów rządowych, rozważany jest wariant ogłoszenia całej Polski czerwoną strefą – na podobnej zasadzie jak w zeszłym tygodniu stała się strefą żółtą. Związane jest to m.in. z faktem, że czerwonych stref przybywa, a ludzie gubią się w tym, jakie obostrzenia obowiązują na terenie ich zamieszkania. Jeszcze wczoraj rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz stwierdził, że „zmierzamy w kierunku ogłoszenia ponad 100 powiatów jako stref czerwonych” oraz że wśród nich będzie „dość dużo miast”.
Dodatkowo w grę wchodzi zaostrzenie reguł obowiązujących w strefie czerwonej. I tak np. poważnie rozważane jest zakazanie organizacji wesel (dziś w czerwonej strefie obowiązuje limit do 50 osób) lub ograniczenie liczby uczestników imprezy odpowiednio do 30 osób w strefie czerwonej oraz 50 w żółtej (dziś 75). – Można też wprowadzić limity liczby klientów w sklepach czy zaostrzyć zasady wychodzenia z domu np. umożliwić jedynie wyjścia do pracy czy na krótki spacer – wskazuje nasz rozmówca z rządu. Z kolei szef KPRM Michał Dworczyk nie wykluczył przywrócenia handlu w niedzielę, by zmniejszyć ruch w sklepach. Dalsze zaostrzenia mogą dotyczyć barów i restauracji, a Polsat News poinformował wczoraj, że rozpatrywany jest zakaz sprzedaży alkoholu po godz. 20.
Daleko idące zmiany mogą też czekać szkoły. Jeszcze w ubiegłym tygodniu rząd, mimo zapowiedzi, nie zdecydował się na zmianę polityki w tym zakresie. Podkreślano wręcz, że ok. 47,4 tys. szkół (98 proc.) pracowało w trybie stacjonarnym, a tylko 801 w trybie mieszanym oraz 284 w zdalnym (stan na 13.10). Teraz jednak może dojść do radykalnego zwrotu w sprawie. Z naszych informacji wynika, że poważnie rozważane jest odgórne i stopniowe zamykanie szkół w całej Polsce – najpierw średnich, a jeśli to nie pomoże, starszych klas w szkołach podstawowych, a na końcu klasy 1‒3.
W dalszym ciągu pod uwagę brane jest wprowadzenie stanu nadzwyczajnego, o czym pisaliśmy w DGP w poniedziałek. Zwłaszcza że sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. – Jeżeli chodzi o brak łóżek w szpitalach, to takie sytuacje będą. Nikt nie powie, że w każdym szpitalu w Polsce, każdego dnia, będą dostępne wszystkie łóżka – stwierdził wczoraj Wojciech Andrusiewicz, rzecznik resortu zdrowia. – Mamy też gigantyczny kłopot z lekarzami oddelegowanymi do walki z COVID-19 i musimy coś z tym zrobić. Spróbujemy bez stanu nadzwyczajnego, ale jeśli nie będzie wyjścia, trzeba taką opcję rozważyć – przyznaje nasz rozmówca z otoczenia premiera. Wskazuje, że na razie rząd chciałby wejść w dialog z izbami lekarskimi i spróbować „zmienić ich podejście”. – Na Śląsku spotkaliśmy się z sytuacją, gdzie jedna z izb odmówiła przekazania listy lekarzy w wojewodzie, uzasadniając to przepisami RODO. Był też przypadek, gdy od jednej izby otrzymaliśmy trzy nazwiska. Problem w tym, że jedna z tych osób była dopiero w trakcie uzyskiwania uprawnień lekarskich, druga nie miała nostryfikacji, a trzecia prawa do wykonywania zawodu – opowiada nasz rozmówca z rządu.
Śląska Izba Lekarska prostuje: wezwanie od wojewody otrzymali, ale w kwietniu. A jego apel został niezwłocznie umieszczony na stronie internetowej izby, w portalu społecznościowym oraz rozesłany newsletterem. Dobrowolnie odpowiedziały na niego trzy osoby. Prezes izby poprosił wojewodę, żeby przed wydaniem decyzji o skierowaniu do pracy przy zwalczaniu epidemii niosącej ryzyko zakażenia osoby nią objęte były weryfikowane w bezpośredniej rozmowie, by wyeliminować takie błędy jak np. kierowanie przez wojewodę do pracy przy zwalczaniu epidemii lekarzy opiekujących się małoletnimi, lekarzy emerytów czy ciężarne. Część izb mówi, że w ogóle nie otrzymała takiej prośby od wojewodów. Prezesi podkreślają też, że trudno jest o personel z prostej przyczyny: nie ma rezerw. Jeden z lekarzy, który się zgłosił, zrezygnował, kiedy pracodawca z jego podstawowej pracy uświadomił mu, że gdyby zetknął się z wirusem, wykluczyłoby to cały oddział. Podobnie było z drugą chętną ‒ radiolożką. Narażenie jej na kontakt z COVID-19 pozbawiłoby dużej liczby pacjentów opieki.
Poza tym izby mogą opublikować prośbę, ale nie mogą podać list – nie mają żadnej możliwości prawnej kierowania kogokolwiek do zwalczania epidemii. – Takie prawo ma tylko wojewoda w ustawowo określonym zakresie. Ministerstwo Zdrowia może zwrócić się do Naczelnej Izby Lekarskiej o listę lekarzy, ale przez sześć miesięcy epidemii nie zrobiono tego – informuje dr n. med. Magda Wiśniewska, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie. I dodaje, że pacjenci z chorobami innymi niż COVID-19 również potrzebują opieki.
Nie zapominajmy również, że 27 proc. lekarzy i 44 proc. pielęgniarek ma więcej niż 60 lat.