Laparoskopia, czyli wziernikowanie, nie wymaga otwierania jamy brzusznej. Wykonywana jest przez niewielkie nacięcia w powłokach brzusznych, dlatego nazywana jest chirurgią przez dziurkę od klucza. Przez te otwory wprowadzane są mikronarzędzia chirurgiczne oraz kamera pozwalająca obserwować pole operacji. Specjalną igłą wpuszczany jest również dwutlenek węgla, który unosi powłoki brzuszne i rozchyla jelita sprawiając, że są lepiej widoczne i łatwiej jest operować.

Reklama

- W ten sposób można usuwać mięśniaki macicy i torbiele jajników, a nawet usunąć całą macicę z pozostawieniem szyjki macicy – podkreśla kierownik zakładu edukacji medycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, prof. Maciej Wilczak. – Takie mało inwazyjne operacje ginekologiczne powodują mniej powikłań, są również bezpieczniejsze, jeśli chodzi np. o zachowanie płodności.

Laparoskopia wykonywana jest zarówno w celach diagnostycznych, jak i operacyjnych. Czasami można łączyć jedno z drugim, co znacznie poprawia efekty terapii. - Przykładem jest łyżeczkowanie jamy macicy wykonywane w obydwu tych celach - wyjaśnia prof. Wilczak. Stosuje się je w przypadku nieprawidłowych krwawień w macicy, jak i dla zbadania przyczyn dolegliwości jamy brzusznej.

Według specjalisty, metoda laparoskopowa nie wymaga w tym zabiegu rozszerzenia kanału szyjki macicy. Ma również tę zaletę, że pozwala lepiej pobrać próbki tkanek do badania. Samo łyżeczkowanie nie jest szkodliwe. Usunięta błona śluzowa macicy (endometrium) odtwarza się w ciągu pięciu dni.

Wziernikowanie wykorzystywane jest również w leczeniu endometriozy, która często powoduje bóle w okolicy miednicy małej i podbrzusza. Wywołuje ją występowanie tkanki przypominającej błonę śluzową macicy (tzw. endometrium) poza macicą. Stąd jej nazwa, choć ma też inne określenia, takie jak zewnętrzna gruczolistość macicy oraz „wędrująca śluzówka macicy”.

- Laparoskopowe operacje mięśniaków macicy w Stanach Zjednoczonych są bardziej opłacalne z powodu krótszego pobyt pacjentek w szpitalu – podkreśla w rozmowie z PAP prof. Wilczak. Dodaje, że operowane w ten sposób kobiety po 3-4 dniach mogą normalnie funkcjonować i wrócić do domu, co jest nie do pomyślenia po klasycznej operacji.

- Niestety, w naszym kraju w ginekologii mało inwazyjne operacje laparoskopowe nadal są rzadziej wykonywane niż zabiegi na otwartej jamie brzusznej – twierdzi prof. Wilczak. W szpitalach akademickich przypada na nie jedynie od 15 do 30 proc. operacji ginekologicznych. W mniejszych ośrodkach jest jeszcze gorzej.

Reklama

Poznański specjalista uważa, że powodem takiej sytuacji nie jest to, że szpitalom brakuje sprzętu do tego rodzaju zabiegów. - Część małych placówek dysponuje nawet lepszymi urządzeniami do laparoskopii. Barierą jest szkolenie operatorów, a nie sprzęt - podkreśla prof. Wilczak.

Laparoskopia jest trudniejsza, wymaga od chirurga wyobraźni przestrzennej, gdyż pole operacyjne widoczne jest jedynie na monitorze. Tej metody trzeba się nauczyć, najlepiej pod okiem doświadczonego w tej technice chirurga. A to wymaga czasu.