A do tego niegospodarność w wydawaniu publicznych pieniędzy i brak kontroli ze strony resortu zdrowia – taki obraz wyłania się z analizy NIK poświęconej rehabilitacji leczniczej.
Dla pacjentów największym zagrożeniem jest brak dostępności, czyli rosnące kolejki. Sytuacja jest paradoksalna. Bo w okresie 2011–2013, choć były zwiększane środki na rehabilitację, NFZ w tym ostatnim roku zaplanował o 267 mln zł więcej niż jeszcze pod koniec 2010 r. Tymczasem liczba oczekujących oraz czas oczekiwania w tym samym okresie radykalnie się zwiększyły.
Przykład? Ponad 8-miesięczne czekanie na przyjęcie na oddział rehabilitacyjny (dwa lata temu chorzy musieli czekać pół roku). Wrażenie robi też lista oczekujących do pracowni rehabilitacyjnych: w 2011 r. było 412 tys. pacjentów. Rok temu już 612 tys.
Zdaniem konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie rehabilitacji to efekt m.in. braku regulacji. – Winę ponoszą też sami pacjenci, którzy zapisują się u kilku lekarzy, będąc w wielu kolejkach jednocześnie – mówi prof. Krystyna Księżopolska. Dodaje, że kłopotem jest też to, że wielu lekarzy wydaje skierowania osobom, które nie zawsze ich potrzebują. Są też pacjenci bez odpowiedniej diagnozy, np. bóle kręgosłupa są spowodowane zmianami nowotworowymi, a lekarz kieruje na masaże.
Reklama
Dochodzi również do sytuacji, w której pacjent, który ma endoprotezę kolana za kilka tysięcy złotych, nie trafia natychmiast na rehabilitację. Wówczas operowanie takiej osoby (założenie tejże endoprotezy) można uznać za bezcelowe.
– Rehabilitacja to część leczenia – tłumaczy prof. Księżopolska. I dodaje, że środków na nią jest za mało (3 proc. budżetu NFZ), co również ma wpływ na ograniczenie dostępności.
Autorzy raportu NIK wskazują, że rosnące kolejki to również efekt starzenia się społeczeństwa, wzrostu liczby wypadków komunikacyjnych i wypadków przy pracy, a także lawina chorób cywilizacyjnych.
Problemem jest fakt, że resort – i to mimo obowiązku ustawowego – nie prowadzi kontroli w zakresie kolejek. Samo Ministerstwo Zdrowia tłumaczy, że nie robi tego, bo nie było sygnałów o problemach. Z raportu NIK wynika, że pod tym kątem zróżnicowanie w podziale na województwa sięga nawet 90 proc. Np. w woj. wielkopolskim i lubuskim było dziewięć razy trudniej skorzystać z lekarskiej ambulatoryjnej opieki rehabilitacyjnej niż w mazowieckim.
Ponadto resort nie określił nawet tego, jaka powinna być liczba lekarzy w stosunku do liczby mieszkańców. Tu też zauważalne są różnice – w woj. łódzkim czy podlaskim było dwukrotnie więcej specjalistów (w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców) niż dolnośląskim, lubuskim czy wielkopolskim.
Ogromny zagrożeniem dla pacjentów jest również brak regulacji zawodu fizjoterapeuty. Prywatny gabinet z nazwą „poradnia fizjoterapeutyczna” może założyć każdy, niezależnie od poziomu i kierunku wykształcenia. – Zdarzało się, że prowadził go elektryk – przyznaje Grażyna Brzuszkiewicz-Kuźmicka z Polskiego Towarzystwa Fizjoterapii. W związku z rosnącymi kolejkami to właśnie do takich miejsc często trafiają pacjenci. Jak opowiada Kuźmicka, są to sytuacje niebezpieczne dla zdrowia. Jedna z pacjentek, która miała bóle kręgosłupa, po wizytach w prywatnym gabinecie doznała uszkodzeń, które spowodowały, że jeździ na wózku inwalidzkim. Powstał projekt poselski, który ma uregulować zawód fizjoterapeuty.
Obecnie jedynym zabezpieczeniem są umowy z NFZ, który daje kontrakty jedynie tym placówkom, które mają lekarzy z odpowiednim wykształceniem. Ale wśród 722 ofert i 124 postępowań konkursowych, które wzięli pod lupę kontrolerzy NIK, w większości były nieprawidłowości. W przypadku blisko 100 ofert fundusz powinien był złożyć zawiadomienie o podejrzeniu wykroczenia w związku ze stwierdzeniem kłamstw w ofertach (co innego było na papierze, co innego w rzeczywistości). Nie zrobił tego. Dla przykładu w ofertach zawartych na 38 mln zł, które dotyczyły rehabilitacji kardiologicznej w warunkach stacjonarnych, rehabilitacji ogólnoustrojowej w warunkach stacjonarnych i rehabilitacji neurologicznej, nie wykazano wymaganej przepisami aparatury i sprzętu. W części ofert nie wskazano wymaganego personelu oraz wymaganej liczby godzin jego pracy.
Kolejną nieprawidłowością było to, że żaden z 18 skontrolowanych ośrodków nie wywiązywał się ze świadczeń rehabilitacji domowej. Choć zgodnie z przepisami w przypadku opieki ambulatoryjnej 3 proc. kwoty miesięcznego kontraktu powinno być przeznaczone na opiekę w domu pacjenta. Właściwie w ogóle nie informowano pacjentów, że istnieje taka możliwość.
Dochodzi też do sytuacji, kiedy placówki pobierają nielegalnie opłaty. Jeden z krakowskich szpitali pobrał od 319 pacjentów w sumie 51 tys. zł. Połowa przypadków dotyczyła zabiegów w kriokomorze.
Kolejnym zarzutem NIK jest bałagan w finansowaniu: możliwość kierowania na rehabilitację mają ZUS, PFRON czy KRUS, ale nie ma przepływu informacji i nie wiadomo, czy nie dochodzi do podwójnego finansowania. Kontrolerzy izby przekonują, że zachowanie Ministerstwa Zdrowia jest „przejawem niewystarczającej troski Ministerstwa Zdrowia o zapewnienie pacjentom uprawień równego dostępu do świadczeń rehabilitacyjnych”.
Profesor Krystyna Księżopolska przekonuje, że sytuacja może się poprawić. Od kilku miesięcy pracuje zespół przy konsultancie, który ma wypracować standardy. Jednym z celów będzie doprowadzenie do sytuacji, w której skierowania będą wydawać osoby kompetentne (by każde było zasadne). Trwają prace nad rozwiązaniami, które mają sprawić, by w tej samej kolejce nie stały osoby potrzebujące trwałej albo pilnej rehabilitacji, jak chorzy z chorobą Parkinsona, stwardnieniem rozsianym czy po operacjach onkologicznych, wraz z osobami, którym pomogłyby zwykłe ćwiczenia.