Teraz Stany Zjednoczone wysłały samolot po kolejną chorą - Nancy Writebol pracowała w tej samej misji medycznej co dr Brantly. Jej kolega został już w weekend przetransportowany na oddział chorób zakaźnych szpitala uniwersyteckiego Emory University Hospital. Amerykańskie media informują, że jego stan wydaje się poprawiać. 33-letni medyk jeszcze przed wylotem z Liberii otrzymał eksperymentalny lek na wirusa gorączki krwotocznej.

Reklama

W Stanach Zjednoczonych już mówi się, że jego leczenie będzie testem dla amerykańskiego systemu ochrony zdrowia - pacjent z niezwykle zjadliwym wirusem będzie leczony na zamkniętym oddziale, w pełni kontrolowanym i izolowanym. Personel oraz odwiedzający będą mogli zobaczyć chorego jedynie przez szybę, a porozmawiać z nim przez interkom.

Jednak jako że nie ma leku dedykowanego do walki z Ebolą, lekarzom pozostaje baczne obserwowanie symptomów występujących u pacjenta i leczenie objawowe. - Musimy utrzymać pacjenta przy życiu tak długo, by organizm zaczął kontrolować infekcję - tłumaczy dr. Bruce Ribner w rozmowie z kanałem Fox. Trudno powiedzieć, na ile na stan pacjenta wpłynęło podane mu eksperymentalne serum.

Ale strach związany z groźbą rozlania się Eboli poza Afrykę panuje również w Wielkiej Brytanii. Tamtejsze gazety piszą nawet o "gorączce na lotnisku Gatwick". Tam panikę wywołała śmierć 72-letniej kobiety, która dopiero co przyleciała z Gambii. Testy wykluczyły jednak gorączkę krwotoczną.

Na Filipinach za to na lotnisku Ninoy Aquino lekarze i pielęgniarki używają specjalnego skanera, by z tłumu pasażerów wyławiać osoby z podwyższoną temperaturą. Liniom lotniczym latającym w okolice zagrożonych regionów nakazano ewakuowanie personelu.

Do tej pory wirus Ebola zabił ponad 700 osób w Afryce zachodniej. Choroba występuje w Liberii, Sierra Leone oraz Gwinei.

Reklama